Tradycja Pierwotna oraz odkrycie jej we wspólnocie

Nowoczesny człowiek odrzuca Tradycję, kojarząc ją odruchowo z nadużyciami chrześcijaństwa i feudalizmu. Poniższy tekst ma przepracować ten odruch omawiając ideę Tradycji Pierwotnej. Została ona opracowana równocześnie przez René-Jean-Marie-Joseph Guénona oraz Giulio Cesare Andreę Evolę. Moim celem jest aktualizacja* tej idei oraz pokazanie do niej wspólnotowej drogi, która jest możliwa w naszych czasach.

I. Czym jest Tradycja Pierwotna i jak można kultywować ją w małej wspólnocie?

Idea Tradycji Pierwotnej integruje dwie osie myślenia i działania; wertykalną i horyzontalną.  Dlatego stanowi SYNTEZĘ tego co wysokie, niskie, szerokie i wąskie. Ową syntezę można urzeczywistnić, można jej doświadczyć – nie sposób jednak domknąć jej w analitycznym wywodzie. Dlatego w niniejszym tekście zamiast wyjaśniać, raczej pokazuję i opisuję, dlatego parokrotnie się powtarzam. 

Synteza – z greckiego synthesis, oznacza zgodę, syntithenai oznacza składać, zaś tithenai: umieścić i położyć. Etymologia słowa synteza pokazuje jak działa Tradycja Pierwotna. Jeżeli więc analiza jest rozkładem i rozbiorem, synteza kieruje nas ku integracji. Greckie analysis oznacza rozbijanie, rozluźnianie, rozcinanie i dzielenie. Zachodnia fiksacja na analizie doprowadziła naszą cywilizację do obecnego, katastrofalnego stanu. Przyjrzyjmy się z bliska jak działa taka synteza w kontekście Tradycji Pierwotnej.

Znalezione obrazy dla zapytania vertikal horizontal

Idea Tradycji Pierwotnej wskazuje na strukturę, gdzie wszystkie władze poznawcze (czucie, myślenie, emocje, poznanie zmysłowe, pamięć, działanie) a także bogactwo emocji (radość, smutek, rozpacz, pożądanie, strach, ekscytacja, agresja,ekstaza, spokój) ZNAJDUJĄ WŁAŚCIWE SOBIE MIEJSCE.

Skarbce Tradycji Pierwotnej pokazują jak się smucić, jak cieszyć, jak kochać, jak być otwartym, jak być zamkniętym, jak się bronić, jak pamiętać, jak myśleć, jak czuć. Otwierając te skarbce odkrywamy jak smucili się, bronili, czuli, kochali i  nienawidzili bogowie. Ktoś powiedział, że ludzkie cywilizacje są echami ich bezczasowego życia. Skarbce są mitologiami kultur archaicznych i starożytnych. Jak zauważyło wielu badaczy – np. Joseph Campbell czy Mircea Eliade – mitologie mają wspólne wątki i wzorce, które ubierane są w różne okoliczności. MITYKA zajmuje się eksploracją tych wzorców w poszukiwaniu odpowiedzi na wyzwania współczesnego świata. Nie chodzi tu jednak o stworzenie “uniwersalnego” systemu, chodzi raczej o ekspresję mitycznych wzorców poprzez dzieła sztuki, rytuały inicjacyjne, praktyki duchowe, wspólne ceremonie i głęboką komunikację – wszystko to razem stanowi kontinuum przekazu tradycyjnego. Dzięki niemu ludzie nawiązują kontakt z Tradycją Pierwotną. Nie chodzi tu o “zrozumienie zasad” czy jakiś “wykład wiedzy”, ale o nawiązanie żywego i przeobrażającego kontaktu. 

Doskonałą metaforą Tradycji Pierwotnej jest kula ziemska; kosmos, który nadaje ład i harmonię zamieszkującej go wielości. Odnajdziemy tutaj góry, a nawet cały łańcuch górski. Są także lasy, doliny i zamieszkujące je zwierzęta, potężne podziemia. Wszystko to nie działa w próżni, lecz cechuje się organicznym porządkiem. Tradycja pierwotna to mityczny wymiar; odnajdziemy tam mnóstwo rzeczy, wszystkie jednak zintegrowane ze sobą. Wspinamy się na góry (a nie tylko jedną), eksplorujemy podziemia…

Idea Tradycji Pierwotnej przekracza dualizm dobrego i złego przynależny do porządku racjonalistycznego.  Tradycja Pierwotna nie odrzuca racjonalności, lecz znajduje dla niej miejsce. Zamiast przyjmować i odrzucać w kluczu logiki dwuwartościowej poszukujemy pewnej całości, gdzie wszystko ma swoje miejsce. Przykładowo, w buddyzmie tantrycznym powstały praktyki wizualizujące zadawanie bólu innemu człowiekowi. Celem tych praktyk było uwolnienie się od dualizmu złego/dobrego, który rozszczepiał człowieczeństwo na wzajemnie agresywne części. Przy pomocy wizualizacji tantryk “przekraczał” lub “znosił” granice, które powstały z narzucania sobie surowych rygorów moralnych. Praktyki te istniały w relacji do swoich “przeciwieństw” czyli  zakazów obwarowujących agresję, seksualność i pożądanie. Zarówno zatem zakaz jak i jego przekroczenie znalazło swoje miejsce w porządku tradycyjnym. 

Innymi słowy, negatywnym aktywnościom stworzono miejsce, gdzie mogą zaistnieć i zostać głęboko przeżyte. Jest to jedno z wielu miejsc, które organicznie tworzą Tradycje Pierwotną. Dzięki temu człowiek będzie potrafił “opanować i użyć swoich daimonów” gdy spotka go zagrożenie, choroba i inne przeciwności. Uchroni to także człowieka od destrukcyjnych skutków stłumień, o czym poniżej.

Sztuka także tworzy przestrzeń, gdzie możemy się spotkać ze “złymi” czy negatywnymi aktywności – dzięki sztuce człowiek wchodzi w kontakt z “ciemną częścią” swojej natury, a jego doświadczenia dopełnia się w katharsis. Ponowoczesny przemysł rozrywkowy doprowadził tę drogę do degeneracji i zniszczenia; ludzie oglądają ludzką śmierć i cierpienie z pozycji obserwatora, uprawiają spectator sport który uniemożliwia im pełne przeżycie bólu, agresji, zniszczenia i śmierci. Zamiast do katharsis, taka pasywność prowadzi do zobojętnienia na ekstremalną brutalność i cierpienie. Zobojętnienie prowadzi dalej do eskalacji brutalności. Pasywność widza porównajmy tutaj z zaangażowaniem uczestnika rytuałów, ceremonii czy praktyk wizualizacyjnych; w porządku rytualnym człowiek może bowiem skontaktować się z ciemnymi aspektami swojej natury. Dzięki temu chroni siebie od rezultatów stłumienia i wyparcia; zepchnięcia tego co “złe” do nieświadomości, gdzie rzeczy wyrodnieją, “kisną”. Tak powstaje “piekło” gdzie rodzą się “potwory”. 

Rozważmy sytuację, gdzie kochankowie próbują “dać wyraz swojej ciemnej części” uprawiając perwersyjny stosunek seksualny. Nieświadomym celem jest wyzwolenie “ciemnych sił”, agresji, dominacji, walki, które zintensyfikują akt seksualny. Przemysł pornograficzny jest wariantem takiego “wyzwolenia” w formie spectator sport – badania pokazują postępującą brutalizację pornografii. Uzależnienie od takich treści sprowadza się do pasywnego “odgrywania” swoich “ciemnych” instynktów, bez kluczowego zaangażowania. Jest to ślepa i destrukcyjna pętla, w której te skłonności wyrodnieją. Z kolei w ramach aktu seksualnego ujawnienie instynktów następuje wewnątrz relacji – partnerzy nie są przecież dla siebie anonimowi. Utrudnia to realizację potrzeby, która stoi za tego typu pomysłami.

Zamiast tego rozważymy poniżej procedury rytualne, które – korzystając ze skarbca tradycji starożytnych – dążą do tego samego celu i wypełniają go. Kultury przedchrześcijańskie znają wiele takich rytuałów; ich pełna (a nie wybiórcza i powierzchowna) aktualizacja wydaje się możliwa, może jednak nastąpić wyłącznie dzięki zapleczu tradycyjnemu. 

Idea Tradycji Pierwotnej przeczy permisywizmowi moralnemu gdzie “każdy może robić co chce” byleby tylko nie krzywdził innego człowieka. Jest to błędna idea; często bowiem człowiek krzywdzi siebie i innych przez swój “tumiwisizm” – zaś krzywda zostaje odłożona w czasie, staje się przewlekła i niszcząca.

Nie zawsze widać jasno, jak krzywdzimy siebie i innych – postawa permisywna nie daje odpowiedzi na pytania, stawia tylko sztuczne, racjonalistyczne granice, które nie wytrzymują testu rzeczywistości. Te granice oddalają ludzi od siebie – powstaje “bezpieczny” dystans, żeby kogoś “przypadkiem” nie zranić lub nie urazić. Ten dystans spłyca i wyjaławia ludzkie relacje, tworzy czarne pola wyparcia “zamknięte” w nieświadomości. Jest to bezpośrednim skutkiem permisywizmu. Dystans pełni tutaj rolę “bypassu” czy “bezpiecznika” i zdaje się powiększać, atomizując ludzi i sprowadzając ich rozmowy do neurotycznych i zachowawczych pogaduszek. Skoro każdy może robić co chce, to dlaczego ludzie zawężają się w tak beznadziejny i sztuczny sposób? Idea Tradycji Pierwotnej rozsadza także zasadę permisywizmu moralnego: “Kochaj i rób co chcesz” bądź “po prostu bądź miły”. Miłość nie wystarczy, żadna “jedna rzecz” nie wystarczy – potrzebna jest struktura, gdzie miłość zajmuje należne sobie miejsce.

Recepcja Tradycji następuje najpierw poprzez przekaz ustny i performatywny, a dopiero potem pisemny. Recepcja oznacza “wchłanianie” Tradycji poprzez świadectwo drugiego człowieka, opowieści, rytuały i ceremonie, które – wszystkie razem – ukazują święte zależności utrwalone w mitologiach. Ich “ukazanie” musi nastąpić w aktualnych realiach, w których żyjemy – dlatego przekaz ustny i performatywny jest tak istotny. Tradycja ukazuje się w jej powiernikach, którzy łączą w sobie przeszłość i teraźniejszość. Ta aktualizacja nie byłaby możliwa bez kontaktu, rozmów i wymiany myśli. Część ludzi staje się powiernikami ze względu na swoje zaangażowanie i kompetencje – “mówcami tradycji” – inni zaś są beneficjentami ich głębokiej pracy.

Z pewnością nie wszyscy ludzie mogą stać się takimi powiernikami, zresztą nie muszą. W realiach małej grupy, o czym napiszę niżej, takie zróżnicowanie wydaje się być możliwe. Powiernicy (mistrzowie ceremonii i mistagodzy) oraz beneficjenci (inicjowani, adepci, młodsi) dopełniają siebie nawzajem.

“Tradycja” oznacza kontinuum przekazu, natomiast “Tradycja Pierwotna” jest źródłem, z którego wychodzą się poszczególne, zróżnicowane kulturowo transmisje, czyli tradycje. Właściwie nie ma potrzeby, aby sytuować Tradycję Pierwotną w jakimś złotym wieku; daremne są próby ustalenia jej miejsca w czasie czy na planecie. Zabiegi takie usiłowały ukazać Tradycję Pierwotną jako >>fakt<<, a przez to poddać ją materialistycznej legitymizacji czyli obiekt-ywizacji. Takie sposoby uzasadniania i przekonywania są charakterystyczne dla myślenia nowoczesnego. Kiedy uwolnimy się od nich, zrezygnujemy z “przekonywania się” na przeróżne, nieraz pokrętne sposoby. Wtedy możemy wejść w kontakt z Tradycją Pierwotną, zacząć odkrywać ją dla siebie i pomiędzy ludźmi.

Trzeba podkreślić, że rozumienie Tradycji jako sztywnych zakazów, nakazów i obyczajów jest po prostu błędne. Żywe kontinuum przekazu wymaga kreatywności, która jednak nie jest “innowacyjna”, nie jest ona także kompromisem. Sztywno przekazywana Tradycja prowadzi do zombifikacji; utracenia witalności i skostnienia. Martwa tradycja zaczyna walczyć z życiem – jest to znamieniem jej degeneracji. Wystarczy, że w jednym pokoleniu urodzi się paru kompetentnych powierników, którym uda się zachować ciągłość przekazu poprzez aktualizację* Tradycji.

W tych czasach rozważania na temat Tradycji mają sens tylko wówczas, gdy zostaje ona wcielona w działanie i życie człowieka – człowieka dla siebie, oraz “interczłowieka” czyli człowieka wewnątrz małej wspólnoty.  Aby nie “odpłynąć” w jałowe rozważania pomówmy o osobistym życiu, a następnie życiu relacyjnym – wcieleniu tradycji w małą grupę ludzi mogących długofalowo utrzymać bliskie kontakty. Taka grupa przypomina rodzinę, jednakże to nie biologia jest “spoiwem” lecz właśnie Tradycja, kontinuum przekazu. Z kolei mówienie o tradycji w kontekście “społeczeństwa” – dużych grup ludzkich – lub państwa jest skazane na porażkę i należy po prostu porzucić ten kierunek, przynajmniej w obecnej dekadzie.

Rozważanie Tradycji – eksplorację autentyzmu kryjącego się za tym słowem – sprowadźmy więc do doświadczenia własnego ciała i umysłu oraz do działania (performatyki) przepojonego świętością oraz innymi religiami zasiedlającymi Tradycję Pierwotną. 

Innymi słowy, człowiek może odnaleźć Tradycję w sobie, urzeczywistnić ją we własnym życiu i relacjach z bliskimi ludźmi. Taka tradycja oznacza archaiczny porządek i harmonię – całość i kompletność, która integruje wszystko mogące zaistnieć w człowieku. Integracja oznacza, że wszystko jest na swoim miejscu.  Poszukujemy tutaj harmonii wszystkich jakości ludzkich, bez potępiania, odrzucania i tłumienia czegokolwiek. Odkrywamy właściwe miejsce dla wszystkiego co możemy w sobie odnaleźć.

Czymś przeciwnym jest dezintegracja władz psychofizycznych, “rozejście się” misternej kombinacji zwanej Człowiekiem, rozpierzchnięcie i przewlekły konflikt, który więzi życie w klinczu przeciwstawnych sił. Czy nie tak wygląda typowe życie człowieka późnej nowoczesności? W sytuacji takiej dezintegracji człowiek wciąż musi walczyć o funkcjonowanie, utrzymanie “standardów” co nieuchronnie prowadzi do TŁUMIENIA i sprowadza nań zgubę, zazwyczaj odłożoną w czasie. 

Konieczne jest zatem odróżnienie tego, co wypływa z Tradycji Pierwotnej od “całej reszty”, czyli gmatwaniny nurtów filozoficznych, społecznych i politycznych, które konstytuują tzw. “nowoczesność” (włącznie z tzw. “ponowoczesnością”) . Wniosek jest radykalny: nawet, jeżeli w nowoczesności coś jest “lepsze niż było kiedyś” to egzystuje w zaplątanej i wewnętrznie sprzecznej pajęczynie, która psuje wszystko, co w niej jest. Właśnie dlatego synteza nowoczesności prowadzi do jej spokojnego odsunięcia. Nie chodzi jednak o wojowanie z nią, tylko – po prostu – “olanie jej”, by tak rzec. 

Wielu myślicieli zjadło zęby na próbach politycznego lub filozoficznego przywrócenia jakieś konkretnej tradycji, “restauracji monarchii”. Wysiłki totalnego przearanżowania mas doprowadziły do zniszczeń II Wojny Światowej. Ci myśliciele i politycy nieuchronnie wpisali się w skazane na niepowodzenie nowoczesne wysiłki, wikłając się w jałowe spory i walki.

Zadowalającym – wystarczającym – ruchem jest wypracowanie sobie schronienia przed nowoczesnością i współdzielenie Tradycji Pierwotnej z garstką zdolnych do tego ludzi. Dzięki “pościeleniu sobie” schronienia człowiek może stopniowo, w miarę możliwości, odchodzić od nowoczesnego świata, osłabiać jego wpływ na swoje ciało, umysł i relacje, porzucić zapętlone spory i po prostu nie tracić czasu na bzdety. Zwłaszcza, że wiele wskazuje na to, że zostało nam niewiele czasu w relatywnym dobrobycie.

Życie w Tradycji – zmierzanie do kompletności oraz integralności – oznacza przesunięcie osi “tak” i “nie”. Człowiek uczy się innej ekspresji afirmatywnej oraz innej ekspresji negatywnej. Inaczej mówi Tak, inaczej mówi Nie, wypowiada te słowa z wnętrza Tradycji Pierwotnej – jakże inaczej niż dotychczas, w zdezintegrowanym stanie, gdzie “rozum podejmuje wybory” które wywołują szereg powikłanych konsekwencji…

Wcielona w życie Tradycja (wcielenie jest postępującym efektem przekazu i praktyki) zasila samą ludzką spontaniczność; w takiej sytuacji niekonieczny staje się zamysł, czyli strategia polegająca na poprzedzaniu działania myśleniem analitycznym. Oczywiście nie sposób całkowicie przestać analizować – umiarkowanym celem jest odciążenie rozumu i myślenia analitycznego poprzez posadzenie go na właściwe miejsce. Zdezintegrowany człowiek chwyta się rozumu i kurczowo wierzy, że przy jego pomocy będzie “wiedział co robić”. Skoro już odciął się od innych instrumentów poznania i źródeł działania, skazany jest na zapętlenie. W naszych czasach takie chwytanie – potoczny racjonalizm rozkminiania i analizowania –  staje się absurdalnie neurotyczne i gorączkowe. Co najgorsze, “overthinking” tłumi spontaniczność i korumpuje sam akt działania, a przez to prowadzi człowieka do zguby.  

Wielość nowoczesna vs wielość wypływająca z Tradycji Pierwotnej
Nowoczesność przypomina potwora, o którym czytamy w micie o hydrze. Może mieć nawet sto głów, wiele wężowych splotów, w których łatwo się zagubić; jest wielka, jej oddech, a nawet zapach jej śladów jest toksyczny i śmiertelny. Fałszywa wielość nowoczesności gubi człowieka w fragmentarycznych i sprzecznych nurtach; wszystkie jednak wyrastają z jednego, chorego korzenia. Każdy nowoczesny nurt jest niekompletny, budząc przez to zasadną krytykę i współtworząc antytezę, równie niekompletną, często kreującą się na “nowość”. Intuicje stojące za krytyką czy podważeniem zwykle zresztą są trafne. Ale to nie wystarczy!Poza paroma wyjątkami, niemal wszystkie nowoczesne nurty myśli opierają się na wspólnych – jawnych lub zakamuflowanych – podstawach, bez których zresztą nie zostałyby “wzięte na poważnie”. Przede wszystkim, jest to materializm, nie tylko “fizyczny”, ale także duchowy, opisany przez Chogyama Trungpę. Abstrahując od licznych, niezaprzeczalnych plusów wypracowanych przez nowoczesność, żaden z jej nurtów nie jest (i nigdy nie będzie) kompletny. XX wieczne ideologie usiłowały siłą i manipulacją ustanowić swoje dominium, tj. narzucić władzę masom. Żadna z propozycji ideologicznych XX wieku –  wyjąwszy tradycjonalizm integralny w różnych odsłonach – nie zrywała z nowoczesnością w sposób kompletny, tworząc raczej karykatury i frankensteiny, które – jeżeli zostaną zaimplementowane – sprowadzały na ludzi opresję i nieszczęście.  Z kolei wielość tradycji odzwierciedla Tradycję Pierwotną; ukazuje z różnych stron tradycyjny sposób życia, który opiera się na kulturowo zróżnicowanych prawidłach. Niektóre z elementów zasługują na ponowne przemyślenie i odrzucenie – np. pokrętna idea “uniwersalizmu”, ustanowienie linearnego czasu wiodącego do zbawienia lub apokalipsy, materializacja świętości w osobach katolickich świętych, którzy zajęli miejsce bogów, totalitarne ciągoty sprowadzające się do zmuszania na konwersję ludzi do tego niegotowych – te elementy nigdy jednak nie uchylają zasady, czy kompleksu pryncypiów jakimi jest Tradycja Pierwotna.

Rozważmy teraz kultywowanie Tradycji Pierwotnej wewnątrz małej wspólnoty.

Chodzi o taką ilość ludzi, która potrafi zachować żywe, regularnie odnawiane relacje. Jakość jest kluczowa, ilość zaś posiada swoje granice; każda grupa ma “masę krytyczną”, gdzie złożoność przerasta możliwości do “ogarnięcia”. Mała wspólnota jest podobna do rodziny, jednak jej spoiwem nie jest materialistyczne kryterium biologiczne, lecz dynamiczne kryterium porozumienia w Tradycji. Oczywiście nie przeczy to głębokiej więzi łączącej członków rodziny. Żyjemy jednak w czasach rozpadu tej komórki, a wizja małej wspólnoty wydaje się jedyną sensowną alternatywą. W przeciwieństwie jednak do bractw i innych quazi-duchowych grup, wspólnota nie korzysta z metaforyki rodzinnej zawierających “braci, siostry, ojców i matki”. Rozróżnia się w niej mistagogów – tych, którzy wtajemniczają, powierników – oraz inicjowanych, którzy zstępują w Tradycję Pierwotną zachowując swój charakter i unikalność. To właśnie wyjątkowe charaktery każdego człowieka, które są “odciskiem” wzorców mitycznych są niezbędne do relacyjnej kultywacji Tradycji Pierwotnej. Nie urągając unikalności każdego człowieka, nikt nie jest samotną wyspą czy pojedynczym atomem; gdy sięgniemy wgłąb człowieka odkrywamy jego “przeznaczenie”; kompetencje, talenty i tęsknoty, które składają się na jego los.

Wewnątrz małej wspólnoty “pracują” osobiste losy – spotykają się, nieraz ścierają ze sobą, nie czynią tego jednak w horror vacui; kiedy już wejdziemy w szczery kontakt ze sobą możemy razem “biegać po mitycznych polach”, Apollowie otoczeni muzami, Artemidy, herosi, bodhisattwowie, Hefajstosowie, Milarepowie i Afrodyty. Każdy człowiek jest królestwem bogów, jednak z czasem odkrywa że niektórzy z nich odcisnęli w nim widoczny ślad, który pragną wypełniać jako swój los.

Bogowie, duchy i zwierzęta spotykają się, walczą w naszych ciałach – spotkanie dwóch ludzi jest spotkaniem legionów. Wewnątrz małej wspólnoty zanurzonej w Tradycji Pierwotnej możemy umożliwić te spotkania i cieszyć się nimi. Rytuały, ceremonie i praktyki facylitują te konfrontacje. Czasami wystarczy rozpoznać, kto spotyka kogo; wówczas potencjalny konflikt staje się piękną walką prowadzoną umiejętnie i z humorem. Kwestią osobną jest uzdrowienie siebie – otrząśnięcie się z nowoczesnego koszmaru na tyle, aby stanąć na własnych nogach i podjąć trudy i radości wyżej opisanego widowiska.

W ramach takiej wspólnoty Tradycja może wyłonić się w autentyczny sposób; mała wspólnota sprzyja długim relacjom, którym można poświęcić odpowiednią uwagę, aby zachować głębie i dynamikę. Nie jest to jednak grupa “zamknięta” czy sekciarska – fundamentem wspólnego działania jest tzw. commitment, szczere oddanie Tradycji – powiedzenie jej Tak! poprzez szczerze podjętą inicjację.

Wspólnota zogniskowana na Tradycji jest schronieniem od bezładu i chaosu masowego świata, pełnego zwalczających się i agresywnych subiektywizmów oraz kolektywizmów (trybalizmów)

Mała wspólnota wytwarza swoistą grawitację, do której “się powraca”. Powstanie takiego punktu grawitacji jest wyzwoleniem od chaotycznej grawitacji świata nowoczesnego.

Członków wspólnoty łączy bieżący kontakt oraz cykliczne rytuały, praktyki, ceremonie i opowieści. Nie jest to wspólne życie w rygorze odgórnych zasad, lecz zaangażowanie w te same aktywności, które prowadzone są przez powierników Tradycji, czyli mistagogów. Podobnie jak w idei kręgów męskich lub kobiecych, istnieje rozróżnienie na człowieka “utrzymującego” krąg oraz zawartych w nim uczestników. Nie jest to jednak “lider” w nowoczesnym tego słowa znaczeniu.

Mistagog jest człowiekiem, który bierze na siebie odpowiedzialność głębszego kontaktu z Tradycją Pierwotną, wkładając w ten kontakt swoją energię, czas, nieraz całe życie. We wspólnocie może być paru mistagogów, nie jest to jednak konieczne; zawsze istnieje dynamika kompetencji, chęci i zaangażowania, która w ramach wspólnoty dąży do harmonii. Dzięki tej dynamice Tradycja ożywa pomiędzy ludźmi, kontekstualizuje się w ich różnych charakterach i umiejętnościach. Dlatego taka wspólnota – w przeciwieństwie do sekty czy ruchu politycznego – wyklucza uniformizacje, “wyzbywanie się siebie” czy kolektywizm. 

Mistagog jest kompetentnym inicjatorem; potrafi on wtajemniczyć w kosmos Tradycji Pierwotnej. Spełnioną postacią mistagoga jest Hierofant; starogreckie określenie świętego, zgoła inne od świętych nowożytnych religii. 

hierophant (Gr: ἱεροφάντης) is a person who brings religious congregants into the presence of that which is deemed holy. The word comes from ancient Greece, where it was constructed from the combination of ta hiera, “the holy”, and phainein, “to show”. 

O ile Mistagog potrafi otworzyć inicjowanym drzwi do kosmosu Tradycji Pierwotnej, Hierofant potrafi bezpośrednio ukazać jej serce, czyli Świętość. Wskazanie tej świętości przypomina porażenie piorunem. Starożytni Chińczycy nazywali hierofantów “wirtuozami religijnymi”; przebyli oni pola Tradycji Pierwotnej i dotarli do jej serca, które teraz mogą ukazać innym ludziom.

Ceremonie, opowieści i rytuały oraz inne sposoby wzajemnej transmisji mają święty charakter. Świętość wskazuje tu na hierarchię; istnieją rzeczy nieistotne, istotne i te najważniejsze – różnicując i stopniując priorytety, wspólnota honoruje to, co święte, czyli najważniejsze. Dzięki podzielanej hierarchii niepotrzebne są środki kontroli czy izolacji. Mówiąc skrótowo, Tradycja Pierwotna uświęca życie – należy tu jednak odnaleźć aktualne i wolne od nowożytnych religii rozumienie świętości. Przeznaczę na to osobny tekst. To, co święte w Tradycji Pierwotnej zrywa z nowożytnym podziałem na “sacrum i profanum”. Wewnątrz Tradycji Pierwotnej wszystko jest święte, zintegrowane i niedualne.

Uczestnictwo w świętych ceremoniach oznacza wyjątkowy rodzaj przeżywania i doświadczania. Tradycje archaiczne zawierają dziesiątki przykładów takich ceremonii. Mówimy o “uwzniośleniu” nie oznacza to jednak, że odrywamy się od Ziemi lub, gorzej, potępiamy ją. Czasami uwznioślenie prowadzi do najgłębszych podziemi. Używając metafory chińskiej, chodzi o “poruszanie się we wszystkich kierunkach”, nie zaś wertykalny dualizm “dobrej góry” i “złego dołu”. Jak pisałem wyżej, wewnątrz Tradycji Pierwotnej nic nie ulega potępieniu. Nawet umysł konceptualny, którego iluzje zwodzą tak wielu ludzi, nie jest czymś “grzesznym” ani złym. Szkodliwość umysłu konceptualnego wynika z jego przemieszczenia (misplacement); przerośnięcia, odcięcia, zagubienia. To MIEJSCE jest decydujące. Uznanie czegoś za “złe” zaklina tę rzecz, wrzuca ją w miejsce zła, więc “nie ma ona wyboru”, może tylko wyrodnieć.  Oznacza to jednocześnie, że miejscem niektórych zjawisk –  takich jak uzależnienie od narkotyków, spectator sport czy inne przyczyny zguby człowieka nowoczesnego – nie jest ludzkie działanie, albo że uzależnienia, ignorancja czy zaburzenia nie są miejscem dla człowieka. 

Podążając tym tokiem myślenia, święte ceremonie, kręgi i rytuały konstytuują wyjątkowe miejsce – locus na mapie życia, który należy regularnie odwiedzać. Nie przeczy to realizacji, że “wewnątrz Tradycji Pierwotnej wszystko jest święte”. Świętość jest kontekstualna; nasyca życie codzienne i stęża się, intensyfikuje i gęścieje podczas ceremonii. Dlatego ceremonie, kręgi i rytuały budują optymalne warunki do odpowiedniego “stężenia świętości”; powstaje w ten sposób naczynie, w które świętość i jej energie mogą się wlać. Bez tych warunków nie ma naczynia. Należy do nich pewna powaga, patos, rytualne przygotowania, specjalne szaty i instrumenty; symbole, które zapraszają święte energie. Istnieją różne warunki i różne ceremonie, które obejmują także to, co kulturowy katolik uznałby za coś anty-świętego. Wspomniane już ceremonie mające uwolnić “ciemną część natury” wymagają precyzyjnego rytualnego przygotowania i utworzenia kręgu, w którym “ciemność” może się ukazać, zostać doświadczona i wywołać katharsis u uczestników. Przypomina to “przywoływanie demonów”; jednak istotą rytuału nie jest samo przywołanie, ale głębokie doświadczenie tego, co “demoniczne”. Pamiętajmy o tym, że słowo daimōn zostało zdegenerowane przez doktrynę chrześcijańską. W języku starogreckim demos było jednym z synonimów świętości, bóstwa, oprócz np. hieros. W dużej mierze mówimy tutaj o “świętości archaicznej”, co jednak nie dyskwalifikuje niektórych ekspresji świętości obecnych w kosmosie chrześcijańskim. To jednak złożony temat zasługujący na osobny tekst.

Podsumowując: przygotowanie rytuału, ceremonii czy nawet ogniska do wymiany opowieści oznacza po prostu zaaranżowanie odpowiedniej atmosfery – tzw. set and setting – dzięki któremu uczestnicy zdolni będą do pogłębionego przeżywania tego, czemu ceremonia jest poświęcona. Tradycyjny kosmos zna różne ceremonie, towarzyszące dojrzewaniu człowieka, cyklowi pór roku, odnawianiu sił witalnych, przygotowaniu na śmierć, uzdrowieniu społeczności, kultywowaniu różnych emocji, mobilizowaniu i wielu, wielu innych. To bogactwo rytuałów zostało zdyskredytowane i porzucone; najpierw przez chrześcijan, potem ludzi “racjonalnych” – z kolei powierzchowne, wybiórcze i zdegenerowane formy rytuałów stwarzają zagrożenie lub są zwyczajnie stratą czasu. 

Jednocześnie, sięganie do skarbca mitologii nie jest “rekonstrukcjonizmem”; ponieważ – jak napisałem wyżej – Tradycja Pierwotna podlega aktualizacji, aby być żywą. Nie chodzi zatem o “sztywne robienie wszystkiego tak, jak kiedyś”, ale głębokie zrozumienie rytuałów i zaproponowanie ich aktualnych wariantów, które po prostu będą działać. Zadanie to należy do mistagogów, nie wypełnią go jednak bez współpracy w ramach wspólnoty. Odpowiedzialne i mądre eksperymenty w końcu wypracują rytuały i ceremonie, które spełnią swoje zadanie. 

Istotą ceremonii i rytuałów nie jest racjonalistycznie rozumiany “wykład wiedzy”. Nikt niczego nie tłumaczy, nie wyjaśnia. Rytuały sprowadzają się do wcielania, odgrywania i wchłaniania w sobie wzorców mitycznych, a także kultywowania odpowiednich praktyk. Rytuały pokazują, praktyki pogłębiają. Tak samo celem rytuałów i ceremonii nie jest “zdobycie wiedzy” lecz wcielenie w siebie Tradycji Pierwotnej, w różnych postaciach i odsłonach. Przypomina to bardziej naukę tańca niż wykład akademicki; tyle że “taniec” zostaje tu przeniesiony na głęboki, przenikający organizm poziom. Dlatego też życie we wspólnocie nie oznacza dogmatycznego przestrzegania zakazów i nakazów, a raczej regularne i szczere wypełnianie rytuałów i ceremonii.Cykl obrzędowy połączony z osobistą praktyką, pracą i twórczością tworzą ramy i rytm życia. 

“If one asks a truthful man, one who acts from his own being: “Why do you do your works?” and he answers honestly, he would also say: “I do for the sake of doing!” ⤵️

Kluczem do kultywacji Tradycji Pierwotnej jest “działanie, bez pytania dlaczego” (without asking why) czyli tzw. ORTOPRAKSJA – oddanie się rytualnemu, ceremonialnemu i medytacyjnemu działaniu i odrywaniu odpowiedzi wewnątrz działania oraz w jego owocach, zamiast w oceniającym działanie umyśle konceptualnym. 

Najbezpieczniejszym wariantem rytuału jest wymiana opowieści; słuchanie mitów oraz głęboka rozmowa na ich temat. W odróżnieniu od wyrażania “własnego zdania”, szukania “racji” czy ekspresji subiektywizmu bądź poszukiwania obiektywizmu, OPOWIEŚCI nastawione są na wspólną eksplorację wzorców mitycznych, nie tylko poprzez słuchanie, ale także wizualizowanie ich oraz odgrywanie. Chodzi tu o głębokie, wspólne uczestnictwo w micie, zaangażowanie ciała, emocji, kontaktu wzrokowego i tak dalej.

Wymiana opowieści jest znaczącym (meaningful) i wzbogacającym sposobem spędzania czasu, którego zdegenerowaną wersją jest wspólne, pasywne oglądanie filmów i seriali, zakończone krytykanctwem. Wspólne oglądanie seriali jest adresowane do tej samej potrzeby, ale nie spełnia jej. Podobnie wspólne oglądanie meczów sportowych czy też “imprezy” sprowadzające się do wspólnej intoksykacji. Używki rozluźniają granice, pozwalając zablokowanym na codzień energiom na ukazanie się – zwykle w bezładny i destrukcyjny sposób. W ramach wspólnoty, energie “stężają się”, ukazują i przesilają podczas rytuałów, dzięki czemu zostają harmonijnie wkomponowane w rozmowy i samotne spędzanie czasu. Taki jest jeden z celów rytuałów i ceremonii; przeżywanie i oswajanie energii, dzięki czemu człowiek nie boi się wpuścić ich w codzienność. Podlega to stopniowemu uwalnianiu (unfolding), które następuje wewnątrz wspólnoty. Z uwagi na oczywiste ograniczenia ludzi przesiąkniętych późną nowoczesnością, nie wszystkie energie mogą przejawić się poza wspólnotą. Dzięki temu jednak inicjowany odkrywa, jak przeraźliwie zawężone i, przede wszystkim, nudne jest nowoczesne życie.

Rytuały nie są  “udawaniem” – w kulturach archaicznych nieraz przyjmowały ekstremalne i niebezpieczne formy – w sensie performatywnym, “działaniowym” rytuały są “na serio“; nie są zabawą, chociaż mogą zawierać elementy zabawy. Istotą rytuału i ceremonii jest zanurzenie się w mityczną rzeczywistość; skruszenie lub zburzenie murów oddzielających “obserwującego świadka” od “obiektywnej rzeczywistości”, uwolnienie się od spiętego i wiecznie analizującego rozumu a w końcu emancypacja od smętnego, materialistycznego świata, w którym utkwił nowoczesny człowiek. Rytuał tworzy wyrwę w “rutynowej rzeczywistości”, zawiesza ją, unieważnia na jakiś czas, a przez to powoli osłabia. Nie ma w niej nic, co godne byłoby utrzymania! Rozpływa się sztuczny podział na purytańską duchowość i zdegenerowany hedonizm. Większość przyjemnych doznań występujących w rutynowej rzeczywistości jest karykaturą lub kikutem, ograniczonym kompromisem, który dopiero poza nią prezentuje się w pełnej krasie. Obserwując “życie kościółkowe” i obecne stadium chrześcijańskiej obyczajowości odkrywamy, że stanowi ona identyczną karykaturę wartości duchowych!

Dwiema innymi działaniami we wspólnocie są twórczość i praktyka. Wspólna i osobista twórczość zmierza do aktywnej eksploracji “mitycznych złóż”, natomiast praktyka sprowadza się do wielości technik kontemplacyjnych i uzdrawiających, które pozostawiły nam starożytne tradycje. Twórczość daje każdemu możliwości osobistej eksploracji; muzyka, malarstwo, rzemiosło, literatura i inne dają radość człowiekowi Tradycji Pierwotnej, niezależnie czy wyraża on swoje emocje muzyką, czy ukazuje mityczne ścieżki literaturą czy też buduje piękną świątynie, wyrabia mebel lub szyje ubrania. Twórczość tego rodzaju nie jest indywidualistyczna lub subiektywistyczna. Gdy nawiązujemy relację z Tradycją Pierwotną, okazuje się ona nieskończonym źródłem radości twórczej. Odnajdujemy temat, mitem, wzorzec, przypowieść czy emocję, zaś twórczość ukazuje rezonans, który łączy nas z danym wątkiem. Nie jest to rygor i ograniczenie, tylko swoista perspektywa ukazująca multiwersum wyobraźni.

Jeżeli chodzi o praktykę – wielość medytacji, wizualizacji, układów ruchowych, technik oddechowych i innych – to ich eksploracja nie jest chodzeniem po “duchowym supermarkecie” ani cherry-pickingiem. Chodzi o kultywację ze względu na jej owoce: gruntowanie się, odnajdywanie spokoju, otwieranie serca i tak dalej. Praktyki takie są podstawą higieny życiowej; elementarne wyciszenie, rozruszanie ciała i głębokie oddychanie są podstawą. Kontakt z Tradycją Pierwotną pozwala odróżnić te techniki od ich zdegenerowanych, nowoczesnych postaci. Odrębną formą praktyki są ćwiczenia fizyczne, doskonalenie się w samoobronie, jeździectwo, trening siłowy i rozciągający; wszystko to, co niezbędne do zachowania zdrowia, mocy i witalności.

Ostatnią i najprostszą formą wspólnotowej aktywności jest praca; utrzymywanie czystości, uprawa ziemi, wytwarzanie dobroczynnych substancji i inne. W pełni autonomiczna wspólnota w teorii mogłaby utrzymać się sama, tworząc półzamknięty lub domknięty obieg dóbr. W przypadku, gdy członkowie wspólnoty prowadzą życie nowoczesne, mogą oni wypełniać swoją pracę zarobkową w tradycyjny sposób; z oddaniem, skupieniem i dbałością o siebie, unikając zawodów, które prowadzą do zguby.

Rytuały, ceremonie, praktyki i twórczość są drogami wyjścia z umierającego, ponowoczesnego świata. Pomimo przytłaczających sił, które nas w tym świecie trzymają, możliwe jest dokonanie przeskoku, które umożliwi uczestniczenie w naszych czasach i doświadczanie ich z zupełnie innej perspektywy. Człowiek, który odnajdzie schronienie w Tradycji Pierwotnej żyjącej w małej wspólnocie będzie zresztą skuteczniejszym “agentem” (od en. agency) w ratowaniu tego, co zostało z naszej planety. Pogrążenie w ponowoczesnym, smętnym świecie uniemożliwia jakiekolwiek sensowne działanie. Życia charakterystycznego dla Tradycji Pierwotnej nie da się pogodzić i zintegrować z ponowoczesnym, materialistycznym światem – ani na zasadzie kompromisu, ani strategii “troche tego, troche tamtego”. Jedynym sensownym wyjściem jest decyzja o stopniowym opuszczeniu świata ponowoczesnego – przypomina to skok do równoległej rzeczywistości, gdzie “wszystko jest tak samo” a jednak “zupełnie inaczej”.

Apokaliptyczny disclaimer: wobec mnożących się ponurych znaków dotyczących naszej przyszłości, zgromadzenie i zabezpieczenie materialnych nośników Tradycji staje się czymś naglącym i niezbędnym. Wobec realnej groźby rozpadu cywilizacji, mała i zintegrowana wspólnota ludzi będzie nie tylko schronieniem od umierającej nowoczesności, ale także fortecą, która zabezpieczy przetrwanie w ewentualnych, postapokaliptycznych czasach. Zanim nastąpi taka zagłada, umierający świat zdąży wypracować technologiczne i polityczne środki opresji i ogłupienia, dlatego zbudowanie sobie żywego schronienia może być jedynym sposobem, aby uchronić się od nieszczęścia… 

* ad. aktualizacji tradycji

Aktualizacja Tradycji Pierwotnej nie jest jej zmianą lub modyfikacją. Chodzi o zmysł syntezy, pozwalający na jej ekspresję, której potrzebują dane czasy. Tradycja Pierwotna musi wyłonić się w postaci, która będzie skuteczna dla tęskniących za nią jednostek. Idea Tradycji Pierwotnej przekracza wszystkie dotychczasowe tradycje – nie jest żadną konkretną postacią tradycji umiejscowioną w czasie, podlegającą cyklom wzrostu, rozkwitu i degeneracji. Poszukiwania Tradycji Pierwotnej sięgają podłoża tego, co wydało na świat te przeróżne warianty. Podstawową metodą  jest MITYKA; badania powtarzających się wzorców i śledzenie ich wariantów na przestrzeni wieków. Istotne jest odróżnienie tradycji archaicznych i starożytnych od postaci nowoczesnych, w których kluczową rolę odgrywa porządek racjonalistyczny, dualizm dobra i zła, grzechu i cnoty, zakazów i nakazów. Studia nad tradycjami starożytnymi pozwalają także jasno je odróżnić od wielości nurtów, które ukształtowały się w okresie nowoczesnym; i ujrzeć tę wielość jako swoistą całość wyrastającą z jednego korzenia.

Takie studia rozmywają także miraże nowoczesności, które przedstawiają ją jako jedyną konieczną rzeczywistość; podczas gdy w dziejach ludzkości jest ona raczej marginalnym i schyłkowym procesem. 

Studia starożytnych Tradycji połączone z własnym doświadczeniem pozwalają odnaleźć “mityczne abecadło”, która składa się z takich elementów jak:

– kontakt ze Świętością 

– inicjacja i konsekracja (uświęcenie)

-pochwała szlachetności

– rytuały i praktyki przeobrażające percepcję 

– “odświętne” okoliczności, role i postacie, czyli konsekracja

– hierarchia wzajemniczających oraz inicjowanych

– potęga i wpływ wyobraźni, niezależnie od tworzonych przez nią kształtów

– bóstwa i herosi o różnych imionach

– heroizm w obliczu przeciwności

– czas kolisty  (obejmujące koło zamiast dzielącej linii)

– życie w zgodzie z własną naturą zanurzoną w micie

– głęboka relacja z własnym ciałem oraz synergia ciała i natury

II. Jak Tradycja Pierwotna stawia granice dla ludzkiego zachowania?

Spójrzmy teraz na obyczajowość naszych czasów zdziwionymi oczami mieszkańca innej planety.

Powiedzieliśmy już nieco o “obyczajowości późno-nowoczesnej” ufundowanej na permisywizmie, który wytwarza próżniowy dystans pomiędzy zatomizowanymi ludźmi, “zabezpieczający” ewentualne “zranienie bądź urażenie kogoś”. Każdy system moralny tworzy granice, wzdłuż których wydarza się ludzkie zachowanie. Uprzejmość, fajność i niezręczność; wszystko to tworzy człowieka “luźnego”, “równiachę”. Granice obyczajowości permisywnej raczej nie są objęte refleksją; przybierają postać przyciasnego ubrania, które nosi każdy, ale nikt nie mówi tego otwarcie. Alkohol i pasywne rozrywki są niezbędne do grupowego spędzania czasu i prowadzenia rozmów; inaczej ludzie “nie mieliby się gdzie podziać ani co ze sobą zrobić”. Istotą permisywizmu jest “pozwolenie na to, co wcześniej było zakazane”. Towarzyszy temu symptomatyczne założenie, że wystarczy odrzucić kajdany przeszłości, aby człowiek zaczął być wolny (od kajdan) i szczęśliwy. Niewidzialne granice obostrzające działania można  wyczerpać formułą “wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego”; w praktyce jednak te “wolności” blisko zachodzą na siebie i  tworzą szarą strefę kontaktu, gdzie “wiele może się zdarzyć”. Dążenie do zminimalizowania tej strefy zwiększa dystans pomiędzy ludźmi, często wyzutych z wspólnych przestrzeni widocznych jeszcze w XX wieku. Ludzie dystansujący od siebie zastępują empatię poprawnościowym surogatem; rozmowa staje się szeregiem uprzejmych chybień. Tym, co pozostaje są memy, “wspólne tematy”, “sprawozdania z dnia” przybierające często postać nudnych wymienianek. “Zjadłem obiad”, zwierza się mąż żonie, aby ta mogła zapytać go, co wybrał na dzisiejszy posiłek. 

Rozmowy w ramach obyczajowości permisywnej są informacyjne, “oparte na faktach”. Wobec ryzyka urażenia lub zranienia kogoś temperament musi być odruchowo hamowany. Wyrwanie się z takiej smyczy powoduje powszechne zakłopotanie. Osobiste ekspresje “uprzedzone” są prewencyjnymi przeprosinami. Dodatkowy autocenzor pilnuje, żeby się przypadkiem “nie wywyższać” w oczach bliźniego. Czy można wyobrazić sobie szczerą, spontaniczną komunikację pozbawioną tych filtrów? Czy ludzie naszych czasów byliby w stanie ją psychicznie wytrzymać?

To co przemilczane z uwagi na ryzyko zranienia lub urażenia, “spiętrza” się w człowieku i musi zostać rozładowane. Ciasne granice akumulują stres, który “trzeszczy” pomiędzy ludźmi; stąd mnóstwo żartów i zmiękczeń usiłujących “rozładować sytuację”. To, co przemilczane, jest rozładowywanie w “kuluarowych rozmowach”; ludzie nie mówią sobie prawdy na swój temat – w imię rozmytej uprzejmości – zamiast tego dzielą się swoimi spostrzeżeniami z innymi ludźmi. Granice poprawności i uprzejmości  generują obmowę jako wentyl bezpieczeństwa. Towarzyszą temu wątpliwości, wewnętrzne drżenie wynikające z niepewności tego, co można powiedzieć. Niepewność jest fundamentem permisywizmu obyczajowego. W takiej sytuacji “wyluzowanie” staje się odgrywaną rolą (zasilaną używkami). Jedni znoszą to lepiej, drudzy gorzej, trudno jednak uznać tę sytuację za nieskrępowaną i naturalną. Odgrywanie luzu staje się kompetencją społeczną, którą ludzie opanowują w różnym stopniu. Sposobem na skuteczne odgrywanie luzu jest po prostu odcięcie się od ciała, które zbiera wszystkie napięcia. Brak kontaktu z ciałem staje się podstawą normatywnej komunikacji.

Z pewnością codzienna komunikacja internetowa potężnie wpływa na tę obyczajowość; specyfika wymiany tekstowej, gdzie zwykle jest czas na namysł, przesiąka do rozmów na żywo. Wszystko to sprzyja wątpliwościom, które roją się w szczelinach dystansu, wypełniają go treścią rozedrganego umysłu konceptualnego. Nic dziwnego, że wątpliwości mieszają się z refleksjami na temat innych ludzi i tworzą skrzywione interpretacje, które są przekazywane w kuluarach.

Przyjrzyjmy się teraz granicom emanującym z Tradycji Pierwotnej. 

Zadanie to wymaga wyobraźni. Umysł konceptualny przestaje być wezyrem, czy managerem pośredniczącym w prowadzeniu rozmów. Zamiast niego, granice “no-go” są nieprzekraczalne. Nie dlatego, że ich przekroczenie jest ryzykowne; raczej dlatego że oznaczałyby one upadek w przepaść. Skoro nikt nie chce w nią skakać, to nawet się do niej nie zbliża. Jednocześnie dochodzi do głosu wielość emocji i ekspresji, które są nieakceptowalne w obyczajowości permisywnej. “Możemy powiedzieć sobie wszystko, bo zakładamy wzajemną siłę, zamiast wzajemnej słabości”. Nie przeczy to wrażliwości, a jednak stawia pewne wymagania. Jeżeli wiem, że mogę powiedzieć wszystko, to ekspresja werbalna przestaje się opierać na suchych faktac”; zamiast tego otwiera się przede mną bogactwo werbalnej wymiany. Mogę powiedzieć wszystko, a nie tylko to, co wypada. Rozmowa nie musi być ona sztucznie “zmiękczona” czy na siłę żartobliwa; po prostu wyrażam się spontanicznie, jasno i dobitnie. Nie jest to jednak spontaniczność pozbawiona zasad. Zanurzenie w Tradycji Pierwotnej nie opiera się na “faktach”, które kontrolują wymianę zdań. Kiedy słowa uwalniają się od materialistycznej “faktualności”, mogą służyć wyrażaniu piękna. Takie piękne wysławianie się wymaga zgoła innego wysiłku niż zachowawcza i wykoncypowana mowa. Jednocześnie, piękne wysławianie się wypływa z Tradycji Pierwotnej; to ona nadaje piękny wyraz, ponieważ sama zawiera piękno.

Taka piękna ekspresja budzi ukrytą agresję w obyczajowości permisywnej; staje się podejrzana, nadmierna, ulega wykrzywieniu i zwykle budzi szyderstwo. Podejrzliwość skierowana w stronę pięknej ekspresji oskarża ją o “napompowanie” oraz “napięcie”. Piękna ekspresja jest czymś obcym dla obyczajowości permisywnej, ponieważ uwięziony w permisywizmie człowiek odbiera sobie szansę nauczenia się pięknej ekspresji.  W komunikacji przesyconej Tradycją Pierwotną przez słowa prześwieca świętość; jest to słynny Logos, czyli cud mowy, która jest wartka, bystra, często zadziorna, nigdy jednak “problematyczna”.

Jednocześnie, taka mowa pozbawiona jest krytycyzmu i podejrzliwości, z którego rodzi się ocenianie na swoją niekorzyść. W obyczajowości permisywnej rozmówca ma w środku komentatora, który skrupulatnie ocenia się względem innych. Pozostaje on ukryty i wprawia rozmówcę w drżenie. To dziwny daimon, którego próbuje się okiełznać “mindfulnessem”. Nieszczęsny rozmówca staje się inkubatorem stłumionego szału.  W takim przypadku zarówno “wygrana” jak i “porażka” są tym samym; stąd nieunikniona, zniekształcona i buzująca pod powierzchnią asymetria ukryta pod  “luzem” i “równością” będącymi w rzeczywistości zahamowaniem. 

Głębokość zanurzenia w Tradycji Pierwotnej wytwarza granice, które okalają horyzont. Dobrym porównaniem do takich granic była społeczna funkcja tabu. W postaci idealnej, o tabu po prostu “się nie mówi”; ono nie istnieje. Ciekawość naruszenia tabu jest z pewnością kamieniem węgielnym cywilizacji judeochrześcijańskiej. Ów “zakazany owoc” to pokusa przekroczenia granic. Kulturowy katolik wpada w stupor, zostaje złapany w klincz przeciwstawnych sił; chce ale nie może. Jego chcenie jest złe i zwrotnie napędzane zakazem. 

Granice Tradycji Pierwotnej nie są przekraczane, ponieważ są uznanym tabu. Jeżeli coś jest tabu, to widocznie nie ma sensu tego naruszać, podobnie jak nie ma sensu np. rzucać się z okna. Akceptacja Tradycji Pierwotnej zrównuje ze sobą takie rzeczy, rozmywając sztuczne granice między “psychologią” a fizyką.

Etymologia pojęcia grzechu prowadzi nas w tym samym kierunku; grzech jest chybieniem (miss-mark), oznacza coś bezsensownego, zbędnego. Nowoczesnemu człowiekowi trudno wyobrazić sobie brak pokusy, a także brak strachu towarzyszący przekraczaniu uznanych granic (Co będzie jak ktoś zauważy?) Być może to idealizacja, ale zaryzykujmy: w Tradycji Pierwotnej człowiek nie boi się przekraczać granic, ponieważ po prostu “nie czeka za nimi nic złego”. Strach nie ma miejsca, gdzie mógłby rozsiąść się i krakać z daleka. Wyobrażenie sobie porządku, w którym ludzie nie czują pokusy “złamania zasad” wydaje się po prostu niemożliwe. Przywykliśmy do granic, które rozkosznie jest łamać. Obecnie jednak obserwujemy tak przesadzoną transgresję, że granice powoli się kończą. Nie ma już czego łamać. Jednocześnie, pornografia, brutalizacja i niegodziwość przesiąkają ze sfery “rozrywki” do polityki i życia codziennego. Po rozpowszechnieniu się technologii VR mózg może nie być w stanie odróżnić fikcji od “prawdy”. Jednocześnie będzie można “zrobić wszystko”.

Z drugiej strony permisywizm funduje nam przemożne i rozmyte granice, które strzeżone są przez anonimowe “społeczeństwo”, stąd ogromnieje dystans mający zapewnić bezpieczeństwo. Cała ta sytuacja osiągnęła komiczne  i absurdalne stadium.

Powróćmy do wizji, w której granic się nie przekracza, bo nie ma takiej potrzeby ani sensu. Z pewnością demonizacja i obostrzenie ludzkiej seksualności granicami musiało wygenerować potężne dawki pokusy, które wciąż rozładowują się w karykaturalnej postaci. Transgresja granic i pójście za “pokusą” prowadzi do specyficznego rodzaju przyjemności. Jeżeli jest to przyjemność niemoralna, to nie ma instrumentów, aby ją opanować. Permisywizm proponuje takie “instrumenty” w postaci granic “cudzej wolności” oraz “dobrowolnej zgody”. Okazuje się jednak, że te zasady nie mają siły, aby wymazać “szarą strefę”, gdzie coś nie jest jeszcze ani przyjemne, ani szkodliwe. 

Co natomiast, jeżeli seksualność nie zostaje potępiona, lecz – jak w tradycjach archaicznych – zostaje niejednokrotnie uwznioślona i uświęcona? Wtedy to nie sama seksualność czy pożądanie jest zła, lecz kultywowanie jej poza Tradycją Pierwotną. Przykładowo: przygodny, anonimowy seks nie mieści się w granicach Tradycji Pierwotnej; jest przeto gorszy od stosunku seksualnego, który zostaje 1) uświęcony przez rytuał 2) kultywowany przez praktykujących ludzi. Rytuał i praktyka przekształcają seks, wielokrotnie podnosząc jego jakość i głębie. Jest on po prostu lepszy od chaotycznego i poszarpanego stosunku. Dodatkowo, seks wewnątrz Tradycji Pierwotnej dopuszcza energie oswojone przez opisane wyżej rytuały i ceremonię. 

Oczywiście  w “archaicznych czasach” dochodziło do mnóstwa nadużyć, przemocy i okrucieństwa w sferze seksualnej. Będąc dalekim od “idealizowania przeszłości” czy konstruowania “szlachetnego dzikiego” nie skupiam się na konkretnej tradycji czy okresie, ale na samej Tradycji Pierwotnej. Bez oparcia się na niej powyższe ekspresje nie byłyby możliwe. Nie są one bynajmniej pustym teoretyzowaniem.

Zobaczyliśmy więc “granice”, czy raczej to co wyznacza horyzont działania czerpiącego z Tradycji Pierwotnej. Wypływa z tego swoista naiwność: po co robić rzeczy, które są zakazane? Skoro są zakazane, to widocznie są szkodliwe. Taka “homerowa naiwność” wydaje się niemożliwa dla przeżartego podejrzliwością umysłu nowoczesnego. Skutecznie odciął on sobie drogi do podobnej percepcji. Istotne jest tutaj przeniesienie kary poza obszar życia; czyli “straszenie piekłem”. Oznacza to usunięcie “kary za grzechy” z horyzontu doświadczenia; chociaż oczywiście często następuje ona za życia. To przemieszczenie (misplacement) pozwoliło na jednoznaczne potępienie niektórych czynności, a przez to zepchnęło je do nieświadomości. Niestety, w rezultacie to nieświadomość stała się prawdziwym piekłem.  

Judeochrześcijaństwo jednoznacznie, “na sztywno” potępiło wybrane ludzkie instynkty, nie dostarczając – jak wspomniany wcześniej buddyzm tantryczny – narzędzi do przetworzenia skutków ubocznych samej granicy. Taka sytuacja stworzyła niekompletnego i skonfliktowanego wewnętrznie człowieka. Jak wspomina Larchet, nawet w prawosławiu przyjemność z seksu jest “akceptowana” w ramach doktryna i uznana za ekspresję miłości małżeńskiej. Sprowadzenie seksu do reprodukcji było katalizatorem potężnych stłumień. Czerpiąc ze skarbca Tradycji Pierwotnej odnajdujemy praktyki, które służyły sublimacji energii seksualnej. Przodowali w nich Chińczycy. Mając do dyspozycji takie techniki, mężczyzna mógł długotrwale nie ejakulować, zaś zgromadzoną energię “rozłożyć” po całym ciele. Brak takich metod i jednoczesne potępienie seksualności doprowadziło do ukrytej katastrofy cywilizacyjnej, której reperkusje obserwujemy do dziś. 

Wmurowane w naszą cywilizację obostrzenia dotyczące seksu – Starotestamentowy “zakazany owoc” –  przemożnie wpłynęły na percepcję wszelkich granic moralnych, religijnych i świeckich.

Dlatego tak trudno wyobrazić sobie granicę, która jest akceptowana “i już”. Jest tak dalece zaakceptowana, że po prostu jej nie widać. Odsyła nas to do antycznej frazy “Poznaj samego siebie”. Jak zauważa Jacek Dobrowolski (“Wzlot i upadek człowieka nowoczesnego”), klasyczna interpretacja tej maksymy sprowadza się do “wyczucia miary”. Człowiek znający siebie to taki, który wie co jest poza jego zasięgiem; dlatego wyciąganie po to ręki tworzy toksyczną, niemożliwą sytuację. Znam siebie, czyli znam swoją miarę – nie są to ograniczenia narzucone, ale organiczne. Przykładowo: kiedy przyjmę duże ilości narkotyków podlane alkoholem być może przeżyję, ale pogwałcę swoje naturalne granice. Dlaczego więc ludzie to robią? To proste: nie znają siebie. Nie mając kontaktu ze swoim ciałem i umysłem, funkcjonują w hiperrzeczywistości gdzie “wszystko można”. Granice są forsowane w gonitwie za zdezintegrowaną przyjemnością wrzucaną w potężną dziurę zwaną właśnie “Nieznaniem siebie”.

Wg Dobrowolskiego, maksyma “Poznaj samego siebie” uległa nowoczesnej modyfikacji. Zaczęła oznaczać “nieskończoną eksplorację własnej subiektywności”. Ten brawurowy mistycyzm traktuje granice jako coś do przekroczenia i konstytuuje człowieka faustowskiego. Mistyczne “wgłębianie się w własne wnętrze” często ignoruje aktualne możliwości człowieka, przez co odbiera mu szansę ich stopniowego poszerzania. Obserwujemy, jak pierwotna idea ulega odwróceniu.

Co jednak, kiedy człowiek “znający własną miarę” odkrywa, że jest nieskończony? Dochodzimy do paradoksu, którego umysł konceptualny nie potrafi przeskoczyć. “Poznanie własnej miary” ewentualnie prowadzi do wglądu, że “to wystarczy” i wcale nie jest nagrodą pocieszenia wobec obrazoburczych przygód. Własna miara jest także opisaną wyżej zgodą z własną naturą, działanie zgodne z charakterem i wybór aktywności, które są jego przedłużeniem. Natomiast gwałcenie granic i “ekstremalizm” wypływa z potężnej, nowoczesnej uniformizacji, która odcięła człowieka od własnej natury i wepchnęła go w standardy stworzone przez kolejne rewolucje przemysłowe. Chyba żaden pracownik korporacji nie jest “w zgodzie z własną naturą” – to wyjaławiająca uniformizacja popycha go do gwałcenia własnych granic. 

“Należy rozpoznać i chcieć tego, czym jesteśmy, zamiast próbować realizować coś odmiennego. Nie oznacza to absolutnie pasywności i kwietyzmu. Bycie sobą jest zawsze […] zadaniem do spełnienia, stałym dążeniem. Zakłada pewną siłę, pewien kierunek, pewien rozwój. Lecz ta siła, ten kierunek, ten rozwój mają swoją bazę, stanowią kontynuację wrodzonych dyspozycji, związane są z charakterem, ujawniają rysy harmonii, spójności wewnętrznej, organiczności.” 

Właśnie owo rozpoznanie nadaje impet i kieruje pragnieniem, które nie “rozbija się na mieście” bo – prawdę mówiąc – tego typu przyjemność jest raczej dla nikogo. Nie jest też “zasłużonym rozluźnieniem”. Widzimy w powyższym cytacie, że “Poznanie siebie” wprowadza nas na ścieżkę ekscytującej przygody, która po prostu nie jest destrukcyjna. Jednocześnie “rozpoznanie tego kim jesteśmy” kieruje nas na mityczne pola, krajobrazy Tradycji Pierwotnej, która roztacza przed nami możliwości, kiedy już odnajdziemy siebie. 

W takim układzie granice – czyli miara – są czymś naturalnym i nie ma sensu ich przekraczać. 

Obecna obyczajowość tłumi, potępia i wyszydza wszelkie sensowne rozmowy o wartościach i pryncypiach. 


Konsekracja, czyli święcenie (aby dokonać rozróżnienia proponuję słowo greckie Hieros, zamiast słów łacińskich, w ten sposób otrzymujemy HIERACJĘ)

Kiedy już uwolnimy się od katolicko-ateistycznego rozumienia Świętości, powinniśmy podjąć próbę konsekracji czyli uświęcania codziennych działań i czynności. Poprzez konsekracje wyjmujemy konkretne działanie z nowoczesnego kontinuum, zazwyczaj pośpiesznego, rozproszonego, nerwowego, konceptualnego etc. Konsekracja transformuje działanie, uwalnia je od obciążeń i umożliwia prowadzenie go z innej perspektywy, niż ta, do której przywykliśmy. 

Przykładem takiej konsekracji są oczywiście Święta Bożonarodzeniowe. Stół wigilijny, podawane potrawy i właściwe dla Świąt rytuały; wszystko to tworzy “atmosferę” doświadczaną nie tylko przez katolików; jest to “duch świąt”, klimat wyjątkowości i magii, który przeobraża doświadczenie codzienności. Kiedy konsekracja jest cyklicznie powtarzana, ludzki umysł regulanie ożywia “ducha”, który jest sumą wszystkich poprzednich rytuałów danego rodzaju.

Przyjrzyjmy się samemu duchowi uświęcenia i jego mocy przeobrażenia codzienności. Jeden z tantrycznych hierofantów – czyli tzw. mahasiddha – podjął pracę fizyczną, którą wykonywał przez czas jakiś. Polegała ona na przerzucaniu ziemi łopatą. Praktyk (wtedy jeszcze nie mahasiddha) wyobrażał sobie, że każda porcja ziemi na łopacie jest jego karmą, którą wyrzuca za siebie. Nie jest to działanie konceptualne – to działanie wyobraźni, która przekształca aktualną czynność np. według symbolicznego klucza. Przyszły mahasiddha, zapytany “co robi?” odpowiedziałby: “oczyszczam swoją karmę”. Praca jego mięśni, cykliczny ruch ciała, ziemia oraz łopata – wszystko to zostało “zakonsekrowane”. 

Celem konsekracji jest transformacja działania i “włączenie” emocji i rodzajów percepcji, które zazwyczaj nie biorą udział w “szarej codzienności”, czyniąc ją właśnie szarą i beznadziejnie nudną. Święcenie jest antidotum na agresywną, przytłaczającą nudę która pochłania ludzi w miejscach pracy i podczas “czasu wolnego”, przywiązując umysły od niskiej i brutalizującej rozrywki. Jeżeli jakieś działanie zostanie skutecznie uświęcone, łączymy je ze złożami Tradycji Pierwotnej i nabiera ono – na przykład – wymowy heroicznej. Chodzi tu o przekroczenie konwencjonalnego celu danego zadania i ujrzenie go z innej perspektywy, co oznacza zastrzyk sił witalnych. Żadna praca nie jest wykonywana wyłącznie “dla kogoś”; pracownik poniekąd nie ma wyboru, powinien cieszyć się własną pracą, inaczej ta będzie go osłabiać i okradać z energii. Radość nie wypływa jednak z przekonywania rozumu; “to jest dla mnie dobre”, “to jest dobre dla mojej kariery” etc. Potrzebna jest erupcja wyobraźni do życia codziennego. Wyobraźnia nie jest zaś bezładnym ciągiem obrazków; pochodzi ona ze złóż mitologicznych, ze skarbca Tradycji Pierwotnej. Konsekracja umożliwia więc wlanie wody Tradycji Pierwotnej w zwyczajne życie. Jest to najtrudniejsze w przypadku wysoce intelektualnych, przywiązanych do komputera zadań; wówczas jednak można skupić się na przykład na postawie ciała i ruchach palców. 

Życiowym uwieńczeniem konsekracji jest oczywiście objęcie nią całego życia; przekształcenie swojego doświadczenia, w którym uczestniczą także rytuały, ceremonie, praktyki i twórczość. Konsekracja nie jest jednak “szopką świętości”, gdzie każdy “udaje kogoś”. Kluczowe jest uwolnienie się od dominium rozumu i otwarcie Wrót Wyobraźni; to właśnie wyobraźnia zasila działanie i myślenie złożami Tradycji Pierwotnej. Człowiek staje się bohaterem swojego życia; jego tożsamość również stopniowo ulega przeistoczeniu.

Codzienna medytacja również powinna być “zakonsekrowana”. Tradycyjnie oznaczało to nałożenie specjalnych szat, ukłon przed rozpoczęciem praktyki, symboliczne przyjęcie schronienia w “Trzech Klejnotach” (buddyzm), czy dźwięk dzwonu. Pod koniec medytacji praktyk “oddawał swoją zasługę wszystkim potrzebującym istotom”. Sama medytacja – zwana błędnie “uważnością” – jest jedynie częścią procesu, który najpierw – by tak rzec – powinien zostać katapultowany poza strefę “świata”. W praktykach tantrycznych służy temu “wykształcenie czystej wizji”, czyli ujrzenie świata jako oświeconego miejsca. W praktykach magicznych odnajdziemy “technikę ochrony” składającą się, np. z wyobrażenia sobie trzech orbit wirujących wokół człowieka. Utrzymanie takiej wizji nie jest proste (człowiek medytujący wewnątrz trzech pierścieni). Według współczesnych magów, tego typu technika odcina umysł od trosk, zmartwień i męczącej analizy, które – w nurcie mindfulness – człowiek próbuje samodzielnie (jako podmiot) “wyciszyć”. Widać tutaj kluczową różnicę w metodzie, która pozwala zrozumieć jak działa konsekracja. Uwalniamy się od trosk świata poprzez zmianę perspektywy, zamiast “wojować ze światem będąc w świecie”.

Nasuwa się od razu pytanie o skuteczność takiego aktu. Rozchwiany, przygwożdżony wątpliwościami umysł człowieka nowoczesnego nie potrafi przeprowadzić konsekracji; sam odbiera sobie taką szansę, zazwyczaj poniżając sam wyobraźnię, wizualizację, lub po prostu odruchowo nienawidząc wszelkiej tradycji. To jedna z wielu przeszkód, która staje na drodze: stąd prosty wniosek, że konsekracji trzeba się nauczyć. Wymaga to pozbycia się przeszkód, które już parokrotnie omówiłem. Niektóre z nich to ironia, cynizm i sarkazm, zatrute strzały nowoczesności, które szydząc i podważając, uniemożliwiają ludziom zanurzenie się w ceremonialnym lub rytualnym doświadczeniu. W myśleniu materialistycznym trucizny te są uprawomocnione przez myślenie naukowe.

Zdolność do konsekracji uzależniona jest od wyswobodzenia się z pułapek nowoczesności. Początkowo, gdy człowiek podejmie próbę uświęcenia jakieś czynności, natrafi natychmiast na przeszkody – będzie to papierkiem lakmusowym jego uwikłania.  W jego umyśle zaroi się od szyderczych i wątpiących duchów; “to nie dla ciebie”, “jak możesz wyczyniać takie głupoty?” i inne. Ten, który przez nie przejdzie, dostąpi licznych przyjemności.