Dziś piszę o mądrości płynącej z tradycji, która przecina na wskroś nauki starożytnych religii. Jest także obecna we współczesnych dążeniach i tęsknotach. Jest to tradycja ukryta, czy – używając paracelsianskiego żargonu – tradycja nieludzka. Dzięki swej poza-ludzkiej proweniencji może wciąż przejawiać się i odnawiać w naszych losach, zachowując świeżość i przebijając się przez uwikłania czasu, polityki oraz ograniczeń ludzkiej kultury. Jest więc wolna od zawirowań naszego uwarunkowania. Tekst ten jest także podsumowaniem ostatnich trzech lat moich duchowych przygód. Jeżeli chcecie, weźcie mały posiłek, świeżą wodę i chodźcie ze mną.
✤ PROCUL ESTE PROFANI ✤
Dzień taki szczęśliwy,
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem, kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.
-Czesław Miłosz, Dar

Teza: kiedy na Zachodzie sięgamy do duchowo nacechowanych słów związanych ze światłem, zwracamy się ku Tiferet. A więc Światło, LVX, Oświecenie, Iluminacja, Słońce, Solarność – słowa te, często używane w kontekstach orientalnych, w Europejskich kulturach nie oznaczają absolutnego oświecenia (annutara samyak sambodhi), lecz odkrycie Tiferet.
Dlaczego akurat Tiferet?, szósta sefira Drzewa Życia, umiejscowiona w samym jego sercu, pod numerem 6? To całkiem poręczne słowo, ponieważ model Drzewa Życia (hebr. Etz chaim), w sprężysty i kompleksowy sposób ukazuje jakie jest to Tiferet, jak w nim zamieszkać, jak z niego działać i co od Tiferet jest różne. Chętni mogą przyjrzeć się Drzewu Życia, np. posiłkując się książką Israela Regardiego “Ogród Granatów” (wyd. Okultura). Poza tą całą kabalistyką, Tiferet po prostu oznacza Piękno. Stąd uważam, że esencją Europejskiego Oświecenia, zintegrowaną ze specyfiką naszej kultury, jest Piękno i jego relacja ze Światłem. Intencją tego tekstu jest więc rozpakowanie owej relacji.
Aby było wszakże bardziej Europejsko, powinienem użyć frazy “Królestwo Syna Bożego”, lub “Mistyka Syna”. Na razie jednak zostańmy przy Tiferet.
Z perspektywy etic (zewnętrznego obserwatora) sefira Tiferet jest elementem modelu, który przyjmujemy jako wiedzę, czasami jako inspirację, ciekawostkę, uniesienie lub afekt. Aby przekroczyć te ograniczenia, postaram się opisać Tiferet inaczej – używając do tego znakomitej perspektywy neoplatońskiej. Poniższy tekst, chociaż wydaje się wywodem akademickim, tak naprawdę jest pieśnią. Pieśnią na nasze czasy.
Etz Chaim zresztą jest modelem neoplatońskim, jednym z przystępniejszych, które wypracowały ludzkie kultury. Najpierw więc przybliżymy czytelnikowi perspektywę neoplatońską, dzięki której wydostaniemy się z profanicznych sposobów myślenia, które grożą zniekształceniem tego, co chcemy przekazać
✤ NEOPLATONIZM W PROSTYCH SŁOWACH ✤
Neoplatonizm jest perspektywą symultaniczną. Oznacza to, że przyglądając się danemu problemowi lub zjawisku, jednocześnie widzimy go przez 3, 4, 7 lub 10 soczewek, zależnie od modelu. Zamiast myśleć jednostkami, myślimy – i patrzymy na świat – wiązkami. Oczywiście nie możemy świadomie spoglądać przez wszystkie soczewki jednocześnie. Uznajemy jednak, ze nasze doświadczenie składa się z wielu warstw, które, nałożone na siebie, “animują” naszą rzeczywistość.
Jedna warstwa ma na przykład charakter materialny (ściśle: jest zmysłowym doznaniem fizyczności) ale np. drugą już określilibyśmy jako niematerialną. Problem w tym, że “materialność” nie tylko widzimy, ale także wyrażamy językiem. Kiedy więc określamy coś jako >rzecz< – np. drzewo, smutek, miłość – to robimy to z perspektywy materialnej. Nasze poznanie świata nie zamyka się jednak w tym, jak go wyrażamy. Z tego powodu często mówiąc o czymś, doznajemy dysonansu; czy dobrze opisałem to, co mam przed sobą? Czy dobrze zdefiniowałem lub zdiagnozowałem problem?
Takie dysonanse wynikają właśnie z symultaniczności perspektyw. Coś jest tym1 ale także tym2, tym3 i tym4. W nowoczesnym myśleniu potocznym – operujemy nim automatycznie – posługujemy się tylko dwiema wartościami, tzw. logiką dwuwartościową. Coś jest prawdziwe lub fałszywe. Zrodzone lub martwe. Przykre lub przyjemne. Coś jest, albo nie jest. Naszym zdaniem, myślenie albo-albo stanowi jedną perspektywę: monetę o dwóch stronach.
Tyrania tej dualności została świetnie opracowana w książce Cormaca McCarthy’ego “To nie jest kraj dla starych ludzi”, zekranizowaną przez Braci Coen. W tym dziele, psychopatyczny seryjny morderca – Anton Ch. – odstępuje od zabójstwa wyłącznie wtedy, gdy jego ofiara zgadnie awers lub rewers rzuconej monecie. Anton zrzeka się sprawstwa w morderstwie i ukazuje monetę jako “zwykłą rzecz, która od lat krążyła pomiędzy ludźmi, aby teraz zdecydować o twojej śmierci”. Anonimowość, materialność i przygodność monety jako sędziego życia i śmierci to doskonały portret dualistycznego myślenia.
Optyka neoplatońska dodaje do dualistycznej pespektywy jeszcze inne. Zależności od tradycji, jest to 10 optyk, 7, 3, albo 4. To są często owe “tajemnicze znaczki”, które widnieją na publikacjach okultystycznych. Neoplatońskie modele znajdujemy także w tekstach “egzoterycznych”, np. w mozaikach Kościołów chrześcijańskich lub w malowidłach na bhutańskich świątyniach.
Kiedy damy się “zakleszczyć” w perspektywie dwuwartościowej – szumnie mówiąc, w dualiźmie – wszystko, czego doznajemy staje się niepokojąco podwójne. Robimy coś, ale nie wiemy, czy robimy źle, czy dobrze? Czy podjeliśmy słuszną decyzję? Czy tamci ludzie mają rację, czy się mylą? Czy Bóg istnieje, czy nie?
Kiedy neoplatonik słyszy te pytania, doświadcza iteracji jednej perspektywy. Kiedy zaś wierzymy, że tylko tę jedną mamy do dyspozycji, usiłujemy wszystko – całą różnorodność rzeczywistości – złapać w nasze podwójne kleszcze. I bardzo przez to cierpimy.
W neoplatoniźmie, zależnie od przyjętego modelu, przyjmujemy, że:
- nasza perspektywa jest wieloraka (siedmioraka, dziesięcioraka, czteroraka) i nie jest amorficzna
- każdy poznawalny fragment rzeczywistości – drzewo, twarz, wspomnienie – odkrywa swoje unikalne oblicze w każdej z optyk
- cud i tajemniczość zjawisk wynika z tej wielowymiarowości

Każdy akt mowy lub działania “aktualizuje” misterną, wielo-fasetkową układankę, w której się znajdujemy. Jej dynamika ma charakter “klatkowania”: ciach-ciach-ciach-ciach-ciach, obraca się cudowne ustrojstwo zwane percepcją. Kiedy staramy się zwizualizować linie przepływów, które misternie krzyżują się w chwilach, zogniskowaniu naszej uwagi, czy decyzjach, przed zmysłami staje nam obraz rodem z twórczości Alexa Greya.

Zamiast linii poprowadzonej z góry na dół, lub z lewa na prawo, neoplatońska wizja przypomina krajobraz: pełen gór, dolin, lasów i jezior, podziemnych jaskiń i osad ukrytych pomiędzy drzewami. Z oddali widzimy cały ten splendor, lecz gdy chcemy zbliżyć się do gór, nie jesteśmy w podziemnej jaskini – gdy pływamy w jeziorze, nie jesteśmy na szczycie góry. Innymi słowy, nasza percepcja jest lokalna, a jednocześnie zawiera się (ang. embedded) w szerszej całości. Naczelną metaforą percepcji nie jest więc logika, lecz geografia.
Odkrycia te łatwo można przenieść na poziom społeczny. W ten sposób zauważamy, że:
- ludzie spoglądają na rzeczywistość z różnych perspektyw, które wszakże są skończone i wcielone w ten sam kosmos, który i my zamieszkujemy
- w relacjach społecznych perspektywy dynamicznie zmieniają się, natrafiając na siebie nawzajem
- zarówno osobista droga jak i społeczne przeżywanie świata jest “krążeniem”, zbliżaniem się i oddalaniem do różnych perspektyw
- spolaryzowanie wielości perspektyw na dwie nieuchronnie prowadzi do konfliktu, poczucia sprzeczności i osłabienia
Nie możemy więc udzielić “jednej” odpowiedzi, która “rozsądziła by wszystko”. Możemy jedynie “zlokalizować” nasze pytanie lub odpowiedź – to znaczy sprecyzować, z której perspektywy zostało ono zadane, a z której udzieliliśmy odpowiedzi.
Gdzie był pytający, skąd odpowiada rozmówca, gdzie aspirujemy szukając rozwiązania – w neoplatoniźmie kontekst jest królem, kontekst wskazuje nam miejsca na tej poznawczej topografii. Nie zrobimy tego przy pomocy konceptualizowania. Raczej >widzimy< co się dzieje. Ćwicząc się w ten sposób – np. ucząc się modeli na pamięć i recytując poświęcone im nauki – coraz łatwiej możemy zauważyć, jak w codziennym życiu przenika się wiele warstw jednocześnie – jak mienią się one przed naszymi oczami, zachwycają i wciągają nas w swój piękny spektakl…
W ten sposób odkrywamy nie tylko, że rzeczywistość >jest< piękna, ale także widzimy >jak> jej piękno przejawia się; >jak< piękno, które podziwiamy, splecione jest z misternych części. Jest to piękno, które nieraz szokuje lub przeraża – ponieważ jego wielowymiarowość naturalnie znajduje się poza naszym pomyślunkiem i zdolnościami do przewidywania. Oczywiście w doznaniu złożoności świata dominować może inna wizja, np. smutku, zimnej kalkulacji czy sprzeciwu. Dlaczego jednak Piękno wznosi się ponad neoplatońską wielością? Na czym to “ponad” miałoby polegać, aby zachować sprężystość neoplatońskiej perspektywy?
✤NIEZWYCIĘŻONOŚĆ SŁOŃCA✤
czyli złoty środek jako środek w Kole, jako serce/pępek, jako Słońce, jako transcendencja/immanencja
Rene Guenon – założyciel szkoły tradycjonalistycznej i badacz tradycji duchowych – przez lata swojej działalności porównywał ze sobą nauki żywych i minionych religii. W końcu zestawił ze sobą te elementy, które spotkał w każdej z nich. Jednym z takich elementów, konstytutywnym dla każdej tradycji, jest słynny złoty środek. A ściśle mówiąc: miejsce środka.
W nowoczesnym myśleniu “złoty środek” kojarzy się głównie z umiarem. Mamy linię, po lewej i po prawej ekstremy, a w środku – “balans”. Nie za dużo, nie za mało. W linearnym myśleniu środek może wydawać się kompromisem. Pamiętajmy jednak, ze idea linii sprowadza się do maksymalizacji jednego z jej wektorów. Poruszamy się z lewej na prawą. Im bardziej w prawo, tym lepiej. Im więcej, tym lepiej. Jest to myślenie, które Guenon nazwał “tyranią ilości”, opiera się ona bowiem na ilościowej perspektywie.
Jak nietrudno się domyśleć, do idei środka znacznie bardziej pasuje obraz Koła. Jedynym miejscem na kole, który nie jest rodzajem ekstremy, jest właśnie środek. Dlatego ikona ta tak fascynowała starożytnych. I Tiferet jest właśnie takim środkiem.
W ikonografii starożytnych kultur odnajdujemy serię symboli oznaczających środek. Przede wszystkim, jest to serce, które osadza naszą duchową topografię w rzeczywistości ciała. Inne kultury, zamiast o sercu, pisały o pępku – “pępki świata” odnajdziemy zarówno w greckich Delfach, jak i peruwiańskim Cuzco.
Następnie, jest to Słońce. Słusznie wyczuwali starożytni: Słońce jest sercem naszego układu planetarnego. Według Ptolemeusza, to Ziemia znajdowała się w centrum wszechświata. Kiedy jednak zagłębimy się w ten model, odkryjemy w nim identyczną intuicję. Paradoksalnie możnaby powiedzieć, że materialistyczne światopoglądy są bardziej geocentryczne niż heliocentryczne, ponieważ to właśnie ziemia i wcielone w nią jakości znajdują się w centrum naszej percepcji.

Wiemy jednak, że jest inaczej. To Słońce jest sercem naszego wszechświata, nie zaś ziemia. Nie żyjemy jednak na Słońcu; ono oświetla ziemię, udziela jej mocy, bez której na naszej planecie nie byłoby ani przyrody, ani warunków do życia. Nie możemy jednak “znaleźć” się zbyt blisko Słońca, ponieważ po prostu spłoniemy. Zwróćcie uwagę na te zależności, ukazują ona bowiem wzorce relacji, kluczowe w naszych rozważaniach.
Trzecią właściwością środka w tradycjach starożytnych, obok obrazu serca i obrazu Słońca, jest swoiście pojmowana transcendencja. To jest właśnie ono “ponad” z początku podrozdziału. Środek nie jest jednak transcendentny tak, jak Najwyższa Jednia czy tzw. Absolut. Środek jest transcendentny i immanentny jednocześnie. Środek jest miejscem, które ma identyczny dostęp do każdego innego miejsca; lecz miejsca te nie mają identycznego dostępu do siebie nawzajem. Innymi słowy, środek znajduje się na przecięciu relacji, a jednocześnie uwalnia nas od “lokalności” perspektywy. Kiedy spoglądamy na świat z punktu A, zawsze widzimy Środek, lecz nie widzimy wszystkich pozostałych punktów. Jeszcze inaczej mówiąc, okupując którejś z miejsc, naturalnie jesteśmy zależni od miejsca na planszy – nasza relacja ze światem zdeterminowana jest specyfiką miejsca, w którym jesteśmy. Tylko środek umożliwia jednoczesne uchwycenie wszystkich pozostałych miejsc! I uwalnia od ograniczeń, unikalnych dla każdego innego miejsca, a zarazem jest paradoksalny dla tych miejsc. Czujecie to?
Nauki te zostały pięknie wyrażone w Dao De Ching: “Trzydzieści szprych w piaście tworzy koło. Dzięki pustce między nimi istnieje pożytek z koła” (roz. XI).
✤Jak Serce zapośrednicza to, co Najwyższe? Neoplatońska sekwencja na przykładzie Trójcy Świętej ✤
W teologii chrześcijańskiej Bóg to trzy osoby; co również jest neoplatońską sekwencją hipostaz. Jonathan Pageau pięknie wyjaśnił sens tego modelu: to właśnie dzięki Trojakości, Bóg może być bliski stworzeniu i jednocześnie zachować swoją transcendencję. Neoplatoński “wkład” teologii chrześcijańskiej okazał się tak kluczowy, że m.in. przesądził o schizmie Kościoła Rzymsko-Katolickiego oraz Kościoła Prawosławnego. Mowa o filoque.
Przepraszam za dość pobieżne streszczenie tego casusu teologicznego, które może okazać się wulgarne i instrumentalne, zwłaszcza dla chrześcijańskich czytelników.
Moim zdaniem, spory teologiczne związane z filoque sprowadzają się do sekwencji, w jakiej święta moc “spływa” z Ojca do Ducha Świętego. Mamy tu do czynienia z trojakim modelem o typowo neoplatońskiej proweniencji. W ujęciu prawosławnym sekwencja przedstawia się następująco: Ojciec -> Syn -> Duch. Zaś model katolicki – Ojciec=Syn -> Duch – cechuje się swoistą asymetrią, którą na pewno wyczuje osoba wprawiona w metodologii neoplatońskiej. Warto dodać, że w niektórych interpretacjach katolickich, Duch Święty jest “miłością, która łączy Ojca i Syna”. Prościej można rozumieć Spiritus Sanctus jako Sakralne Natchnienie, które zstępuje na człowieka, podobnie do Helleńskich Muz. Podobnie w Islamie Duch Święty (arab. Ruh al-Qudus), jest uświęceniem samej relacji i komunikacji, która umożliwia świętym mężom prorokowanie.
✤ SYN BOŻY JAKO SŁOŃCE ✤
Wielu badaczy zauważyło, że pozycja Syna Bożego w chrześcijańskie ma charakter solarny. Dodajemy więc Syna do asocjacji środka: Środek = Serce = Słońce = Syn. Nie jest to jedyna pozycja syna, którą spotykamy w tradycyjnych panteonach. Zarówno Grecki Fojbos Apollon, jak i Egipski Horus zajmują pozycję Syna. Reprezentują nowe królestwo, które wywodzi się z pradawnego regnum Ojca, jest jednak czymś Nowym, czymś, co nadchodzi w witalności i młodości. W sekwencji chrześcijańskiej mamy jeszcze Ducha, który jest “najbliższej” człowieka; tj. bliżej od Ojca i Syna. Jednocześnie Duch jest drogą do Syna, zaś syn drogą do Ojca – w wersji prawosławnej.
Powyższą sekwencję możemy rozumieć jako formułę, służącą do mistycznych operacji. Jeżeli wybieramy się na mistyczną podróż i pragniemy dotrzeć do tego, co Najwyższe, w prawosławiu rozpoczynamy od Ducha. W Duchu Świętym znajduje się to, czego potrzebujemy, aby odnaleźć Środek, Serce, Duchowe Słońce – pozycję, w której spoczywamy w złotej proporcji zarówno wobec Najwyższej Świętości, jak i materii, oraz wszelkich innych warstw naszego świata. Oto tajemnica i sekretna formuła zarazem.
Jezeli pociąga Was to podejście, polecam książki Fratra Achera wydane przez Scarlet Imprint. Zwłaszcza “Holy Heretics” jest książką, która w piękny, narracyjny sposób wprowadza nas w neoplatońskie operacje, które prowadzą nas do Środka…a także wyżej. Frater Acher określił tę metodę “Ścieżką Tęczy” (ang. The Rainbow Way)

Nie chcę wchodzić tu w szczegóły tych operacji, tylko ukazać Neoplatoński Ogół, który obecny jest w pismach okultystycznych Renesansu (Johan Trydemiusz, Paracelsus), a także “zasila” teologie religii abrahamowych, a może nie tylko.
✤MIT I KULT BOGÓW W UJĘCIU NEOPLATOŃSKIM✤
W naszych poszukiwaniach Tiferet rozpoczęliśmy od abstrakcyjnej idei środka, osadziliśmy ją w rzeczywistości somatycznej używając słowa serce, odkryliśmy paradoks transcendencji i intymności dzięki figurze Słońca, a następnie spersonifikowaliśmy ją w imieniu Syna. Dion Fortune jest jedną z autorek, która sefirę Tiferet przypisała tzw. “bogom oddanym w ofierze”, do których należy Dionizos lub Chrystus. Po co jednak w ogóle uosabiać Tiferet?
✤ SERCE JAKO TY ✤
Pewnie zauważyliście już, że najstarsze tradycje religijne nie skodyfikowały swojej mądrości w jakimś systemie wiedzy. To, co pozostawiły nam tradycje, to raczej Mit i Kult, jak to ujął Walter Friedrich Otto. Relacja pomiędzy mitem i kultem to relacja między opowieścią oraz przeżywaniem jej. MIT to święta opowieść, która przytrafiła się umiłowanym bogom. KULT to sekwencja rytów i operacji, dzięki której ludzie sami uczestniczą w MICIE.
Zamiast wykładu wiedzy mamy więc tajemnicze historie, których węzłowe momenty antropologia nazwała mitemami. Dzięki mityczności – tak znieważonej i niezrozumiałej w nowoczesnych ideologiach – obcujemy ze świętą mądrością tak, jakby przytrafiła się naszym najbliższym. Nie jest to martwa, abstrakcyjna i sucha wiedza, którą tak lubimy dewaluować na rzecz rozmytego “własnego doświadczenia”. MIT jest właśnie poetyką doświadczania, czymś niesamowicie intymnym i świętym, co przytrafia się żywym postaciom Bogów.
A zatem SYN, w odróżnieniu od “środka”, “serca”, czy “Słońca” nie jest jakimś czymś, porcją wiedzy, koncepcją lub faktem. Syn jest Tobą (ang. Thou), jest żywą istotą; doświadczamy Go i przeżywamy jak człowieka, który stoi przed nami i patrzy na nas. I jest to fundamentalny game-changer, nieodzowny na naszej ścieżce.
Konieczność Syna łatwo wyjaśnić, posługując się optyką neoplatońską. Zawsze, gdy w ujęciu neoplatońskim adresujemy jakąś rzecz, “przestawiamy się” na konkretną perspektywę. Rzeczy – przedmioty – obiekty są iteracjami perspektywy materialistycznej. Kiedy np. przeżywamy smutek lub nadzieję, tak że aż rozsadza nam pierś i przesyca ciało niczym dziwna elektryczność, a potem znajomy pyta nas… “>>Co<< Ci jest? I my odpowiadamy: “A wiesz, czuję >jakiś smutek<” dokonujemy konkretnej operacji, która osadza nasze przeżycia w perspektywie materialistycznej.
Mit i rytuał to dwojakie antidotum na tę zależność. Aby uniknąć “profanacji” Wglądu, Tajemnicy, Tego Co Nam Się Przytrafia, wyrażamy się przy pomocy rytuału, lub włączamy nasze przeżycie w daną strukturę mityczną. Wówczas zachowujemy jakość tajemnicy, ale nie jesteśmy bezsilni, odnosimy się do tego, co napotkaliśmy (ang. we are attending with). Mitologie politeistyczne ofiarowują nam szereg ścieżek, dzięki których możemy mitycznie i rytualnie przeżywać koleje losu, a jednocześnie uchronić je od materializacji – reifikacji, uprzeczowienia, uprzedmiotowienia. Dzieje się tak dzięki Bogom – to właśnie Oni, ich sprawstwo, ich oblicza, ich spojrzenia, ożywiają MIT & KULT. Proklos nazwał Ich Henadami. Ja lubię nazywać Ich Jednościami (ang. Unities). Bez Bogów – czyli po uśmierceniu ich i włożeniu pomiędzy abstrakcje i rzeczy – MIT & KULT stają się czymś sztucznym, nieautentycznym, martwym. I każdy, kto popełni taką zbrodnię, staje się duchowym mordercą.
Kiedy spojrzymy po neoplatońsku na mitologie grecką lub egipską, dojrzymy rozłożystą architekturę i zapierające dech krajobrazy – ową sekretną topografię Świętości. Czytając i śpiewając mity przechadzamy się po tych nieziemskich miejscach. I odkrywamy zakątki, które ukazują nasze własne życie, nasze koleje losu, w boskich kontekstach.
Jak się domyślacie, jest jedno miejsce, które różni się od wszystkich innych. Co więcej, nie jest to zwykłe miejsce. To całe królestwo.
✤ KRÓLESTWO SYNA ✤

London BL MS Royal 6 E VI fol-16r [ca. 1360CE]. Obraz zawiera zarówno solarną postać Chrystusa, jak i ptolemejski model “sfer niebieskich” z Genesis w centrum.
Przyjrzyjmy się jeszcze relacji Ojca i Syna – wielowymiarowej i znacznie starszej, niż chrześcijaństwo. Ojciec jest prastarym porządkiem: owym wszechmocnym i długo panującym królem. Jego rządy jednak mają swój początek i koniec: przynajmniej z naszej, ludzkiej perspektywy. W modelu Drzewa Życia sefira CHESED skoligacona jest nie tylko z miłościwie panującym władcą, ale także z Pamięcią (wg. Israela Regardie). Pamięć jest jednym z wymiarów naszej percepcji, nałożonym na codzienne doświadczanie. Pamięć jest tym, co minione, tym co nieaktualne – a jednak uobecniające się w codziennym życiu. O ile Syn jest “złotym środkiem”, Ojciec to “złoty wiek”; pradawny punkt wyjścia, który jest jest tak odległy w czasie, że aż niedostępny.
Oczywiście, istnieją i inne atrybucje wpisane w relacje Ojca i Syna. W chrześcijaństwie Ojciec jest Najwyższym, Wszechmocnym Bogiem, kreatorem całego Stworzenia. W panteonie helleńskim Ojciec jest “Starym Porządkiem”, którego dominium musi w końcu ustąpić dziedzicowi. Być może nigdy nie dowiemy się, jakie jest KRÓLESTWO OJCA – ponieważ albo jest zbyt transcendentne, albo zbyt odległe. Codziennie obcujemy jednak ze spuścizną Ojca; tym co stworzył lub pozostawił po sobie. Jak w tych kontekstach możemy zobaczyć królestwo Syna?
Lubię nazywać Ojca “starą percepcją” a syna “nową percepcją”. Syn włada tym, co aktualne: bieżącym strumieniem świadomości. Tylko ten strumień jest wiecznie nowy, tylko on ma moc stawania się. Ojciec nie staje się (ang. becoming) on po prostu jest. Syn zaś – i jego Królestwo – rosną w siłę oraz rozkwitają na naszych oczach. Królestwo Syna nadchodzi, ma w sobie wartkość i impet, który przypomina słoneczny rydwan toczący się przez nieboskłon. Rydwan, na którym stoi Syn.
Jasne staje się, że o ile pojęcia i symbole takie jak środek – serce – słońce przybliżają i obrysowują nam Tiferet, dopiero Syn umożliwia zdobycie. Tiferet jest bowiem królestwem Syna. Niektórzy będa rozumieć tę formułę magicznie, inni dewocyjnie. Istotne jest że “wąska brama” do Królestwa syna wiecie między “żelaznymi górami” – i możemy nią przejść wyłącznie dzięki relacji z Synem. Żadna wiedza, znajomość magicznych formuł i technik nie wystarczy. Wielowartościowa logika neoplatońska ma swoje żelazne zasady: możemy zamieszkać w Tiferecie wyłącznie poprzez relację, ponieważ wszystko inne, co możemy wykorzystać, jest tylko jakimś >czymś<. Stąd i mnożenie bytów, spekulacji, dociekań i koncepcji skazuje na zapętlone bładzenie to tu to tam, z dala od środka piasty.
Nieważne jaką “rzecz” będziemy chcieli posiąść – rzecz “Bóg” rzecz “Syn” rzecz “Prawdę” rzecz “szczeście” czy rzecz “oświecenie – wszystkie one rozsypią się w proch, zanim zdążymy się nimi nacieszyć. Mówiąc językiem abrahamowym, będziemy zwykłymi bałwochwalcami. Kto inny spotka nas, gdy nawiążemy relację z którymś z Bogów – kiedy jednak dotrzemy do któregoś miejsca na piaście obracającego się koła, pęd Czasu nieuchronnie zdmuchnie nas – więc nie zabawimy w tym miejscu zbyt długo. Kiedy pragniemy zbliżyć się do Władców intelektu, erotyki, waleczności, szlachetności, do prastarych bogów Śmierci, do mieniących się bóstw snu i fantazji, dotrzemy tam – ale nie zagrzejemy miejsca długo. Wynika to z samej dynamiki ludzkiego doświadczania – jego momentum jest zmiana, która naturalnie wynika ze zróżnicowania docierających do nas bodźców. Nasz waleczny i mężny stan któregoś dnia zmieni się w strach i zwątpienie – nasze bujne od erotyzmu ciało przejdzie w stan spokoju lub smutku – ostrze naszego intelektu stępi się.
Jedynym miejscem, które może fundamentalnie przemieścić nasza pozycję, jest tak czczony i wychwalany przez starożytne tradycje Środek. Puste centrum koła, serce promieniujące światłem, Słońce bijące w piersi ludzkiego ciała. Środek jest w stanie “zagospodarować” wszelką różnicę i zachować bezruch w kontinuum zmian.
Nie możemy jednak samodzielnie wejść do środka – ponieważ nasze działanie uwikłane jest w zróżnicowanie piast koła. To nie my decydujemy o wejściu w Tiferet – lecz “Tiferet decyduje o wcieleniu nas”, co wyjaśnia figura Syna. Nauki okultystyczne i mity w wielu miejscach sprecyzowały porażkę w podróży ku Słońcu – chociażby w przypowieści o Dedalu i Ikarze. Kiedy sami chcemy zbliżyć się do Słońca, wymysł naszych rąk topi się, a światło strąca nas w przepaść. Nie tędy więc droga. Nie możemy zbliżyć się zanadto do Słońca, lecz odnaleźć się w samym jego środku – jakbyśmy zawsze tam byli. I właśnie to odnalezienie się nazywam “decyzji Tiferetu o wcieleniu nas”. Chrześcijanie nazywają to miłosierdziem lub wybaczeniem Syna Bożego.
✤ ŚWIAT W BLASKU SŁOŃCA ✤
Epilog mojego tekstu będzie “opisem gęstym”; fenomenografią Tiferetu. Fragmentem z magicznego dziennika.
“Najmniejsze drobiny codzienności: para unosząca się z kawy, kurz prześwietlony promieniami Słońca, smutek w piersi przeradzający się we wzruszenie, odległe głosy dzieci, mozaiki światłocienia na firanie. “Wszystko to lśni boskością”, rozwija się kwiat czystego Piękna, które tańczy przede [mną], ubrane/ustrojone w te wszystkie codziennostki. Świat jest intensywnie estetyczny, a jednak iluzoryczny jak przejrzysta zasłona; za nim rozpościerają się krainy Spokoju, którego obawiałbym się jak Śmierci, gdyby nie przenikało go światło. Piękno przenika i poprzedza wszystko inne. Nie dziwie się ludziom, którzy uśmiechali się i zachowywali łagodność, gdy lżono ich lub obrażano. Taki człowiek, słuchając niegodziwych czy przykrych słów mógł po prostu ucztować na tembrze głosu swojego oprawcy, albo “zawiesić się” na światłocieniu igrającym w rysach jego twarzy. Wszystko takie piękne! Przeżywanie jest jak piękny film – rzucony na białe prześcieradło snopem odległego, ale potężnego światła. Wszystko smakuje tak, jakby kiedyś się wydarzyło – a jednocześnie wydarza się tylko teraz. Unikalność i kruchość nie budzi nostalgii, lecz podkreśla misterne piękno każdej chwili – ten moment już teraz jest trzema, czterema splecionymi klatkami, już teraz chwila przerodziła się w inną, zaglądam w ten taniec, ale część mnie nie uczestniczy w nim.
Myśli – równie estetyczne i misterne jak życie przyrody. Cień ignorancji, który przynosi ze sobą myśli – ma w sobie coś neutralnego, niegroźnego. Gdy przestaję być uważny – gubie się i zasypiam – akt zagubienia ma swoją jakość, równie piękną co odnalezienie się. Uwaga przypływa i odpływa, wpływa na percepcję otoczenia jak Słońce podróżujące przez niebo. Dopiero, gdy człowiek uczciwie i dogłębnie doświadczy Nocy – gdzie nie ma światła słońca – i dotrwa do poranka i dozna pierwszych warstewek światła oznajmiających poranek – dopiero wtedy może pojąć jak fundamentalnie ŚWIATŁO animuje cały nasz świat. Świat jest bowiem poświatą – jest skutkiem ubocznym podróży Słońca. Drobiny światła wchodzą we mnie jak tlen podczas oddechu; im głębiej zajrzę w oddech, tym więcej [drobinek] się tam roi. Musza ich być “tam” miliony.
Najsmutniejsze i nagroźniejsze, co potrafię sobie wyobrazić, jest co najwyżej INTERESUJĄCE, obok tego, że jest piękne. (…)
LUDZIE: są piękni. “Jak czyste srebro”; ich mikro-życie, mimika twarzy/ślad oddechu na piersi i szyi, światło padające na włosy, etc. – to wszystko jest tak angażujące, że po prostu dominuje całe doświadczenie. Nie kocham człowieka za “osobowość” czy jego “dobre czyny”, tylko po prostu za ten jego anielski wdzięk, którym się ze mną nieświadomie dzieli, a za który ja jestem – nieświadomie dla tego człowieka – mu wdzięczny.”
WYBRANA & ROZPROSZONA BIBLIOGRAFIA
Chrystus jako bóg solarny – przystępny artykuł