Buddyzm i chrześcijaństwo – pierwsze religie świata. Co je łączy, co totalnie odróżnia?

credit:FrancisBennet

W głowie mojej cioci buddyzm jest jedyną religią, która “może być”. Ciocia pozostaje krytyczna wobec pozostałych. Podkreśliła zresztą, że “buddyzm to w sumie nie religia, tylko filozofia”. Ta rozmowa, zresztą nie pierwszy raz (dzięki ciocia!) zainspirowała mnie do tekstu, gdzie przeczytacie o tym, czym jest właściwie religia i co odróżnia ją od pozostałych tradycji duchowych. Zapnijcie pasy, bo trochę sobie pohulamy!

Zacznijmy od mocnej wolty: ciocia nie miała racji. Buddyzm nie jest (tylko) filozofią, ale religią, ba – pierwszą religią, którą ten świat widział. Datowana bowiem na V wiek p.n.e. religia Buddy jako pierwsza urzeczywistniła etymologię słowa re-ligare, o czym przeczytacie niżej.

Religare: Ponowne połączenie tego, co zerwane.

Ów archetyp sensu odnajdujemy w szeregu duchowości plemiennych; gdzie to boskość była połączona z ludźmi, w pewnym momencie jednak pękła nić łącząca jedno z drugim. I wtedy zaczęły się kłopoty…

Na jednym ze spotkań szkoły Diamentowej Drogi nauczyciel dość błyskotliwie odniósł się do historii, która stoi za słowem “religia”. Stwierdził: Buddyzm Diamentowej Drogi (a szerzej i słusznie zresztą, buddyzm tantryczny) to raczej ligia niż religia. Nie trzeba bowiem przywracać kontaktu z tym, co święte – nigdy bowiem nie został on przerwany.

Inaczej było jednak  z buddyzmem pierwotnym, a także religiami Abrahamowymi: chrześcijaństwem i islamem. Wszystkie te trzy – buddyzm, chrześcijaństwo, islam – są religiami reformistycznymi, które kręcą się właśnie wokół idei „połączenia tego, co zerwane”.

Religie. Coś nowego w dziejach ludzkości

Paru historyków (m.in. tytan buddologii Volker Zotz) zauważyło, że dla wielu Hindusów buddyzm był reformą wierzeń hinduistycznych (stąd też pogląd mówiący, że Budda jest kolejnym awatarem boga Viśnu). Uczniowie Buddy Siakjamuniego nie chcieli jednak zostać “kolejnymi joginami” a sam Budda stoczył dosłownie tysiące polemik z brahminami, podczas których zaznaczał różnice pomiędzy swoją Dharmą a pozostałymi naukami hinduskimi.

Podobnie pierwsze gminy chrześcijańskie (zarówno wspólnoty katakumbowe jak i późniejsi, agresywni parabolani) sprzeciwiali się zaliczeniu Jezusa w poczet rzymskich bóstw. Przypomnijmy jednak, że religia chrześcijańska jest konglomeratem idei platońskich, oraz innych elementów mitologii greckiej, wszystko to polane żydowskim, mesjańskim sosem.

Chrześcijaństwo czerpało z wielu źródeł, chrześcijanie nie chcieli jednak być jednymi z wielu; chcieli być raczej Jednym ponad pozostałych.

Podobnie z doktryną buddyjską; pomimo wczesnych schizm i różnic we wspólnocie uczniów Buddy (chodzi o podział pomiędzy Starszymi a mahasanghikami), zgodnie akcentowano fundamentalne różnice pomiędzy Buddadharmą a ogółem wierzeń hinduskich. Uczniowie Buddy nie chcieli być jednymi z wielu, a nauki buddyjskie w nowatorski, ale także reformatorski sposób odróżniały się od ówczesnych wierzeń.

Nauki Buddy i dziedziców jego Dharmy zreformowały także wierzenia hinduistyczne, wpływając na kształt zaawansowanych nauk duchowych znanych jako Upaniszady. 

Z kolei chrześcijaństwo – dynamiczna religia która osiągnęła status kultu państwowego wraz z cesarzem Konstantynem I – przeciwstawiało się rzymskim kultom korzystając z  “dźwigni” monoteizmu. Bóg miał być jeden (wówczas jeszcze nie do końca w trzech osobach), a koegzystencja z innymi bogami była niemożliwa. Obejmowało to także Żydowskiego JHWH! Nie wyklucza to jednak szeregu chrześcijańskich fikołków, które “pożeniły” elementy politeistyczne (od ludowych po państwowe, dot. m.in. roku liturgicznego) z chrześcijańskim monoteizmem.

Istota re-ligijnej dźwigni moralnej

Zarówno w kontekście buddyjskim jak i chrześcijańskim mówimy o religiach reformistycznych, które narodziły się z ówczesnego gruntu kulturowego a następnie przekroczyły go i zanegowały. Reforma jest zresztą głęboko związana z religią. Dopiero bowiem, kiedy porzucisz wszystko, tj. przejdziesz radykalne oczyszczenie, ponowne nawiązanie kontaktu z sacrum będzie możliwe.

Buddyzm i chrześcijaństwo w wersjach pierwotnych to religie radykalnej ascezy, które zanegowały świat napotkany i stworzyły obraz świętego życia, do którego dopiero się dociera. Święte życie i wypełnienie etosu Chrystusowego były analogicznymi osiągnięciami, które przekraczały codzienny kult przodków i bóstw oraz pobożne, doczesne życie. Aby zostać uczniem Chrystusa lub Buddy trzeba było po prostu porzucić świat; w sensie struktury społecznej, statusowej, kastowej (!) i finansowej.

Dlaczego moralna dźwignia była/jest konieczna?

Instytucja moralnej dźwigni wypływa z fundamentalnie negatywnej oceny „świata” przez obie omawiane religie, a także trzecią, czyli islam. Świat jest królestwem Szatana, miejscem cierpienia, gdzie niedobrze jest się w ogóle narodzić. Świat to miejsce upadku i mieszkanie złego. Z upadku można się „wykupić” dopiero przez ascezę, czyli wyrzeczenie tego, co zepsute; wyrzeczenie świata. Dlatego dla człowieka religijnego świat to miejsce walki. Co więcej, sprawcami nędznego stanu ludzkiej rzeczywistości są sami ludzie, którzy odwrócili się od sacrum.

Buddyzm i chrześcijaństwo w pierwotnych wersjach to religie radykalne i transgeniczne. Nie ma tu miejsca dla osób, które uprawiają seks, żyją w ustrukturyzowanym społeczeństwie czy potrzebują czasu na opiekę nad dziećmi. Takie „furtki” pojawiły się w obu religiach dopiero później. O ile dla Greków i Hindusów duchowość przesiąkała całe życie, obejmowała jednak elementy doczesne takie jak praca, rodzina, erotyka czy władza. Dla wczesnych buddystów i chrześcijan decyzja była jednoznaczna; albo jedno, albo drugie. Żadnych kompromisów (i zero seksu)!

O ile jednak Przebudzony Gautama określał swoją drogę jako ześrodkowaną (co zapobiegło ekstremalnym formom ascezy, na które sam naciął się poszukując Oświecenia), ukrzyżowanie Chrystusa wyznaczyło kierunek ekstremalny i męczeński, który objął nie tylko ascetów, cenobitów i mnichów, ale całe społeczeństwa kontrolowane przez chrześcijańską władzę. Stąd i m.in. potężne tabu seksualne, wciąż żywe w cywilizacji Zachodu (także jako coś, co rozmyślnie i przesadnie się łamie)

Mimo niechęci do ekstremów, Buddadharma była religią zdecydowanie antysystemową, a każdy uczeń, który zasilał pierwotną Sangę na zawsze znikał ze swojej kasty, rodziny, społeczności i wioski.

Widzimy wyrazistą analogię tego kierunku, gdy spoglądamy na pierwsze chrześcijańskie wspólnoty mnisie – tzw. cenobitów, którzy wybierali życie w glinianych domkach na pustyni. Powstanie takich wspólnot wynikało zresztą z wczesnych liberalizacji prawa religijnego, które miało przyciągnąć do chrześcijańskich gmin więcej konwertytów. Cenobici, m.in. tak zwani Ojcowie Pustyni powiedzieli wówczas: „Nie ma mowy! Życie w zgodzie z ewangelią to droga bezkompromisowa”. Dlatego też odeszli na pustynię i zamieszkali w domkach z guano.

Co zatem łączy chrześcijaństwo i buddyzm?

Między innymi jest to utożsamienie życia religijnego z podjęciem wyzwania, które ma całkowicie zmienić dotychczasowe życie. Wyzwania ewangelicznego czy Drogi Buddy po prostu nie dało się zintegrować z życiem społecznym, rodzinnym i seksualnym. Dopiero potem pojawił się szereg wyjątków od tej reguły, dzięki którym obie te religie mogły po prostu przetrwać.

Niezależnie jednak od kompromisów, które wprowadzono w buddyzmie i chrześcijaństwie, obie religie zachowały ów „pazur”, który fundamentalnie je definiuje, a także pozwala nam zrozumieć samą istotę słowa „religia”

Religare to radykalna zmiana sposobu życia, które koncentruje się na odzyskaniu kontaktu z sacrum i utrzymaniu go wszelkimi możliwymi środkami.

Zmiana jest radykalna, ponieważ tylko zdecydowane i daleko posunięte działania dają jakąś nadzieję osiągnięcia celu (tj. cel jest bardzo trudny). Wynika to z konstatacji, że świat w którym egzystujemy raczej oddala od sacrum niż przybliża (pozdro XXI wiek). Jeżeli nie osiągniemy celu, czeka nas promulgacja cierpienia (czyli reinkarnacja) lub nieskończone cierpienie (czyli sąd i wieczyste piekło). Ethos religijny opiera się zatem na „dźwigni”, którą możemy uznać za rodzaj szantażu moralnego.

W naukach buddyjskich celem religijnego usiłowania jest oświecenie – Annutara Samyak Sambodhi – ostateczne wyzwolenie z kołowrotu wcieleń. W buddyzmie pierwotnym oświecenie było rozumiane bardzo ilościowo; należało bowiem wypalić całą karmę, którą dane istnienie nagromadziło przez tysiące poprzednich wcieleń. Dlatego religijny proces utożsamiono z konsekwentnym i totalnym oczyszczeniem. Akcent na „czyszczenie” zwraca zaś uwagę na brud; czyli to, co negatywne. Kto zaś pogrąży się w czarnej karmie tego czeka nie jedno piekło, lecz cała kolekcja piekieł wypełniona wymyślnymi torturami.

Wizja buddyjskiego piekła

Wczesne chrześcijaństwo proponowało analogiczny etos; tj. tworzyło moralną presję zmierzającą do oczyszczenia całego życia, które miało przygotować na zbliżający się dzień sądu. Wczesne chrześcijaństwo miało apokaliptyczną dynamikę, którą zresztą – pomimo mnóstwa fikołków, twistów i edycji doktryny – zachowano do dziś. Uczniowie Chrystusa wierzyli, że jeszcze za ich życia Zbawiciel powróci i „wyrówna rachunki” z upadłym światem.

Esencja słowa „religia” to zatem decyzja albo-albo. Albo rezygnujesz z czegoś i poświęcasz się czemuś innemu, albo jesteś grzesznikiem, poganem, karmitą, putthujana i potępionym (lub debilem).

O ile bowiem żydowskie „goyim” i greckie „barbaroi” określało osoby obce, nie należące do wspólnoty etnicznej, chrześcijaństwo i buddyzm wykształciły określenia dotyczące ludzi nie należących do wspólnoty religijnej (do której każdy, niezależnie od etniczności i kasty mógł przystąpić).  Oznacza to ekskluzywizm i członkostwo we wspólnocie, gdzie warunkiem członkostwa jest złożenie wiążącej przysięgi. Kto jej nie złoży jest – zresztą w sensie ostatecznym – kimś gorszym i straconym.

(BTW: jest to wynalazek żadnej z tych religii; już bowiem w wedyjskich Indiach i homeryckiej Grecji odprawiano tajne misteria (np. Eleuzis), które tworzyły ekskluzywny krąg wtajemniczonych. Kto nie przeszedł wtajemniczeń, nie był członkiem wspólnoty. Jednak buddyzm i chrześcijaństwo niejako rozszerzyły te kategorie na całą ludzkość, tworząc jednocześnie uniwersalną możliwość dostępu)

Ta radykalność, ekskluzywizm oraz swoista presja moralna są elementami konstytutywnymi dla religii. Zapytajmy jednak…

Skąd wzięły się takie dźwignie?

Jedną z przyczyn wydaje się krytycznie rozpoznanie ludzkiej kondycji. Pisałem już, że Jezus i Gautama zdiagnozowali świat, który ich otaczał jako bardzo niedobre miejsce, rujnujące człowieczeństwo i odcinające od tego, co w człowieczym życiu najpiękniejsze – czyli od sacrum. Piekła – zarówno buddyjskie jak i chrześcijańskie – są po prostu promulgacją tego, co dzieje się na ziemi, tylko w znacznie bardziej ekstremalnych (supernaturalnych) formach.

Wizje piekła wg H. Boscha. Poniżej detale.

Negatywna diagnoza życia współtworzy radykalną receptę; albo zrobisz to i to, albo już po tobie. Jeżeli nie zrobisz tego, co proponujemy czeka cię dużo bólu i cierpienia. W rzeczy samej, już go doświadczasz i będzie tylko gorzej.

Buddyjska i chrześcijańska diagnoza określa przyjemności ziemskie jako korumpujące i psujące człowieka. Jest jednak coś więcej; obietnica przyjemności nieskończenie lepszych, wyższych, czystszych, intensywniejszych, które są owocem wytrwałej, religijnej praktyki.

Idee te są zresztą zakorzenione w naszym myśleniu potocznym, także w wersji świeckiej: odbieramy bowiem niektóre ze ścieżek życiowych jako destruktywne, co wzbudza powściągliwość i namysł nad codziennymi decyzjami. Odkrywamy także lęk przed pogorszeniem własnego życia oraz szereg zaleceń, które mają nas od tego ustrzec.

Wersje z dźwignią i bez dźwigni

Metafizyczny szantaż legł u fundamentów buddyzmu, chrześcijaństwa i islamu. Możemy odnaleźć go także w judaizmie. Z kolei inne tradycje duchowe (tutaj nie używam słowa religia), np. hellenizm, hinduizm, ogół religii politeistycznych, zarówno wysoko rozwiniętych jak i plemiennych nie zawierają “ostatecznych” dźwigni moralnych, lub zawierają je w marginalnym, zalążkowym stopniu.

Dochodzimy więc do rozróżnienia pomiędzy większością religii politeistycznych oraz monoteizmami, z których każdy zawiera kardynalny szantaż moralny.

Buddyzm to jednak trochę inna historia…

Organiczne reformy i przekształcenia na łonie Buddhadharmy doprowadziły do przezwyciężenia „moralnej dźwigni” w okolicach V-VII w. n.e. i powstania takich form kultowych jak buddyzm tantryczny. Były one radykalną reinterpretacją buddyzmu pierwotnego, a jednocześnie głęboko nawiązywały do cech charakterystycznych dla religii politeistycznych!

Wkrótce na łonie nauk buddyjskich wyłoniły się swoiste etapy duchowej drogi; najpierw asceza, wyrzeczenie i samotność (hinajana), potem rozszerzenie o aspekt wspólnotowy i kluczową dlań życzliwość, (mahajana) ,wreszcie zmierzanie do reintegracji tego, co wyparte na poprzednich szczeblach rozwoju (mantrajana/vayrajana). Ta niesamowita podróż Buddyzmu przez wieki, widoczna jest w Korei, Tybecie, Indiach i coraz bardziej w świecie Zachodnim.  

Można pokusić się o uproszczenie, że buddyzm tantryczny niczemu nie mówi „nie”, tworzy tylko szereg warunków „jak”, które umożliwiają czynności stanowczo zakazane w buddyzmie monastycznym a także w doktrynach chrześcijańskich i muzułmańskich.

Tantra stwierdza zatem: „Jeżeli wiesz jak, możesz robić co chcesz”. Jednak w „jak” kryje się potężna transformacja człowieczeństwa, którą urzeczywistnić może niewielu. Sama transformacja zakłada także “odpadnięcie” skłonności do tego, co człowieka upadla, ogranicza, ogłupia i obciąża czarną karmą. Powstaje tu z kolei szereg analogii między buddyzmem tantrycznym a np. hellenizmem. O tym jednak napiszę innym razem!