Co słychać w duchowości facebookowej?

Polska na dobre wkroczyła w okres duchowej postmoderny, doganiając inne kraje Europy Zachodniej i USA. Powstaje swoisty świat, do którego nie przystaje już termin “New Age” (ani new New Age); świat mający agresywny stosunek do zinstytucjonalizowanych religii, świat, w którym najważniejsze jest osobiste podejście do sacrum.

Tekst powstał w inspiracji znakomitego tekstu Piotra Kaszczyszyna, który możecie przeczytać Tutaj.

Każdy zatem sobie. Zanika wspólny point of reference, tj źródło w postaci tradycji, księgi lub człowieka, które weryfikowałoby, czy ktoś jest blisko duchowego celu czy raczej plumka gdzieś sobie na manowcach własnych fantasmagorii. Nie można wykluczyć istnienia tych, którzy przeżywają na “duchowy” sposób własne zaburzenia, neurozy, bypassy, paranoje czy projekcje, zwłaszcza, że nawet wstępna praktyka medytacyjna wywala takie rzeczy na wierzch. Nie można jednocześnie wykluczyć tych, którzy samodzielnie, poprzez studia i praktykę, zbudowali swoją własną metafizykę.

Co znaczy Bóg, oświecenie, duchowość, duch, dusza, ego? Odpowiedź: dla każdego co innego, jednak zawsze w odniesieniu do siebie samego.

Używamy pojęć zgodnie z własną intuicją, więc samo pojęcie zapewnia raczej iluzję porozumienia. W antropologii określa się to jako pusty lub płynny znak (empty signifier) czyli pojęcie pozbawione znaczenia, które każdy może sobie rozumieć tak, jak się mu/jej podoba. Opresją i agresją staje się powiedzenie komuś, że jego definicja Boga/oświecenia/ducha nie przystaje do definicji “ogólnie przyjętej”.

Spoglądamy więc na dane pojęcia czy słowa w oderwaniu od szerszej struktury, w której powstało. Wkrótce powstaje samodzielny dyskurs, w którym starożytne pojęcia nabierają zupełnie nowego znaczenia.

Raczej konsumujemy pojęcia, niż staramy się je zrozumieć. Nauczyły nas tego media społecznościowe, które stworzyły “content”; szybką, łatwą do skonsumowania informację.

Wykorzystujemy Boga/oświecenie/rozwój duchowy/duchowość, a także słowa Buddy/Jezusa/Alberta Einsteina do własnych celów i zaspokojenia osobistych potrzeb; np. moralnej satysfakcji, poczucia bycia bardziej świadomym “niż Inni”, lub przebudzonym (gdy “Inni” śpią).

Studia z duchowości facebookowej

Regularnie obserwuję przeróżne “duchowe” grupy, polskie i anglojęzyczne, które codziennie mielą te pojęcia i słowa na pył, następnie “wciągany” w konsumpcyjnej ekstazie. Dalej powstają książki i filmiki “oświeconych” które łączą przebudzenie czy boskość z przeróżnymi sensami, od jaszczurów z innej galaktyki po walkę ze szczepieniami. Czytam posty gospodyń domowych, które głoszą własne duchowe wtajemniczenie i nauczają innych przez zooma. Wszystko to spiętrzyło się i przyspieszyło w okresie pandemicznym, który mocniej przykuł nas do komputerów.

Proces, o którym mówię nabrał już skali rynkowej. Nie piszę tu o publikacjach papierowych, które wymagają dużego wkładu czasowego. Mowa raczej o zoomach, kursach i eventach, ale także kapitale społecznościowym; UWADZE poświadczanej przez lajki i udostępnienia. Media społecznościowe stają się główną ramą wiedzy, którą przyswajamy.

Medium is the message. Dla przyswojenia informacji ważniejsze jest medium, poprzez które wchodzimy w kontakt z wiedzą oraz charyzma osoby, która wiedzę udostępnia. Treść jest drugorzędna, także dla naszego mózgu, który konsumuje kolejny content, wpis czy filmik. W przypadku samej konsumpcji istotna jest szybkość, przyswajalność i pobudzenie intelektualne, odczuwane tu i teraz.

Jedną z głównych dźwigni mediów społecznościowych jest szeroko pojęty narcyzm; ekspozycja siebie i swojego oraz potrzeba bycia podziwianym. W duchowym wyścigu wygra ten, który zaproponuje najprzystępniejsze usprawiedliwienie duchowego narcyzmu służącego jako tarcza w czasach lęku i niepewności.

Kto wygra?

W zatrzęsieniu facebookowych szamanów zwycięży ten, kto ma większy posłuch. Wymiar społeczny zwycięża wymiar merytoryczny; wygrywa ten, kto najlepiej zaspokoi potrzeby odbiorców, tworząc najbardziej przystępny i łatwy do skonsumowania content. Celem duchowości facebookowej – podobnie jak samego facebooka – jest m.in. inflacja ego, które zyskuje przyjemny, duchowy wymiar. Jednocześnie to samo ego zostaje potępione (szczególnie w zwrotach do Innych), co tworzy wewnętrzną sprzeczność, tak oswojoną na naszym polsko-katolickim poletku. Niezależnie bowiem, czy mówimy o ego w sensie pozytywnym (i poddajemy je duchowej inflacji), czy negatywnym (wskazując ego jako coś, co się przekracza), dyskurs wciąż kręci się wokół tego, co jednostkowe.

Powszechne rozproszenie, o którym mówię niekoniecznie oznacza różnorodność. Treści, z którymi wchodzimy w kontakt są bardzo powtarzalne, a użyte w nich pojęcia, zaczerpnięte z różnych kultur i tradycji, są właściwie drugorzędne. Możemy przeto wyodrębnić wspólne wątki i wspólną strukturę, która organizuje te wszystkie treści. Są to:

  • niechęć, nieufność, a czasami agresja wobec zinstytucjonalizowanych religii oraz automatyczne kojarzenie ich z opresją
  • podobna niechęć wobec wszystkiego stygmatyzowanego jako Stare (nie-Nowe), przy jednoczesnym podkradaniu elementów Starego i używaniu ich jako ozdobników (szamani, Egipcjanie, Indianie, jogini, magowie, symbolika Orientu, tradycji Starożytnych, święta geometria; wszystko to może posłużyć jako takie ozdobniki)
  • mocno eksponowana niechęć do Kościoła Katolickiego, przy jednoczesnym powielaniu wzorców myślowych pochodzących z chrześcijaństwa (mimo poglądów pozostajemy kulturowymi katolikami)
  • podporządkowanie dostępnych treści swojej osobie (nawet treści, które pozornie temu przeczą, m.in. trosce o innych ludzi czy podważeniu istnienia ego)
  • pogoń za tym, co “nowe”, czyli stałe poszukiwanie treści jeszcze nie przemielonych przez maszynkę mediów społecznościowych

W rezultacie mamy do czynienia z identyczną strukturą, w którą regularnie wstawiane są nowe treści i elementy tworzące złudzenie nowości. Konsumpcja treści głównie odbywa się w komunikacji; czyli czytaniu i mówieniu o tym, co przeczytane i usłyszane, a kiedy coś zużywa się, uwaga poszukuje nowego contentu i tak ad infinitum. Duchowość Facebookowa żyje i umiera w komunikacji; jest ściśle społecznościowa, dopiero potem “osobista”.

Oczywiście proces, o którym mowa nie jest wyłącznie zły, narcystyczny i destrukcyjny. Dostępność wiedzy nt. duchowości kultur starożytnych, technik medytacyjnych, procesów terapeutycznych jest większa niż kiedykolwiek wcześniej. Problemem jest jednak przekształcanie tych treści pod wymagania “rynkowe”, tj. instrumentalne posługiwanie się nimi, które ma zapewnić zainteresowanie, zaufanie, no i pieniądze.

To już jednak truizmy. Spłycenia i instrumentalizacji treści nie unikniemy. Nie da się zatrzymać ani odwrócić tych procesów; są one dopiero wstępem do dalszych przemian, które wytyczą przyszłość rozumienia duchowości przez społeczeństwo ponowoczesne. Nie ma sensu potępienie i negacja, lepsza jest głęboka obserwacja duchowości społecznościowej i dojrzenie w niej potencjału, który pozostaje niewykorzystany w powszechnej gonitwie o uwagę i podziw.

Co można zatem zrobić nie w opozycji, ale w porozumieniu z procesami, które opisałem wyżej?