Pandemia, czyli twarde lądowanie w sferze sakralnej

Okoliczności epidemiczne katapultują nas do  sfery sakralnej, choć nieraz nie zdajemy sobie z tego sprawy. “Sfera sakralna” przekracza kosmos chrześcijański, jest czymś więcej niż każda religia, którą możemy wyznawać lub odrzucać. Podstawowymi składnikami sfery sakralnej są poczucie ostateczności oraz mityczna wizja świata.

Powrót Ostateczności

1. «coś, do czego jest się zmuszonym sytuacją»

2. «ostatni lub najwyższy stopień czegoś»

Słownik PWN, hasło “Ostateczność”

Ostateczność oznacza m.in. bliskość śmierci, która „unosi się w powietrzu” jak morowe powietrze. Wirus jest niewidzialny, zaś zakażenie się nim nieuchwytne. „Nie znamy dnia ni godziny”! Losowość ciężkiej choroby i widmo śmierci nie były tak bliskie Polakom od czterdziestu lat, licząc od stanu wojennego w roku 1983. Dwa, młodsze pokolenia w ogóle nie znają okoliczności bezpośredniego zagrożenia.   

Ostateczność tworzy także granice, których nie wolno przekraczać. Przez ostatnie dekady natomiast starannie podkopywaliśmy, maskowaliśmy i relatywizowaliśmy wszelkie granice. Można śmiało stwierdzić, że wyznacznikiem małej epoki w historii najnowszej była wszechprzenikająca niechęć do koncepcji granicy oraz – paradoksalnie – towarzysząca temu postępująca atomizacja jednostek, które same stały się granicami w indywidualistycznych społeczeństwach.   

W społecznościach zanurzonych w sferze sakralnej granice, takie jak tabu, były bezlitośnie egzekwowane. Przekroczenie zakazanego kończyło się wygnaniem, karą cielesną lub śmiercią. Ład sakralny jest czymś innym od rządów prawa; prawo można oszukać zaś jego procedurom towarzyszy opóźnienie czasowe. Z kolei w porządku sakralnym przekroczeniu granic towarzyszy natychmiastowa kara, która nie pochodzi z „ludzkiego nadania”, lecz wypływa wprost ze wszystkowidzącego Absolutu.

Właśnie dlatego historycznym czasom zarazy towarzyszyła potężna, religijna mobilizacja. Porażenie dżumą odbywało się tak szybko i losowo, że skojarzenia o boskiej karze nasuwały się samoistnie; tajemnica pomoru była potwierdzeniem interwencji sacrum.

Obecnie przekroczeniu granic tworzy namacalne ryzyko; nie tylko zarażenie się, ale także kolosalna grzywna 12 tys. złotych za “nielegalny spacer”. Sytuacja epidemiczna stworzyła granice, które drobiazgowo regulują ludzką codzienność; dwa metry dystansu pomiędzy ludźmi rozsadza tak oswojone w naszym życiu zbiegowiska jak manifestacja, koncert czy kolejka w sklepie.

Jednocześnie świat Internetu i e-commerce nadal jawi się jako bezgranicznie płynny; pieniądze, usługi cyfrowe i kontakty video-tekstowe zachowują natychmiastowość. Świat jednak nie może już udawać, że jest tak płynny jak oplatająca go technologia.

Ostateczność to także nieodwracalność aktualnie następujących procesów. Szybko odtrąbiła to już prasa głównego nurtu. Przekaz: “Koniec świata jaki znamy” przenosi nas daleko poza subiektywizm, płynność, względność i niepewność. Coraz cześciej prasa, zamiast „zajmować stanowisko” wyważone i doinformowane faktami po prostu proklamuje apokalipsę. O ile około-apokaliptyczne prognozy globalnego ocieplenia miały aż nadmiar faktów i badań naukowych do poparcia, prognozy dotyczące pandemii na obecnym etapie są pełne domysłów, które i tak formułowane są w tonie ostatecznym.

W ten sposób wyrażamy pragnienie Ostateczności – chcemy wygnać dotychczasowy ład, pogrzebać go na zawsze, a jednocześnie wypowiedzieć się w tonie pewnym, tj. wolnym od rozmytych przypuszczeń. Czuć w tym pewną ulgę – zagrożenie wyszło ze sfery przypuszczeń, stało się „namacalne” (na ile tak niewidzialne zagrożenie jak wirus może nim być) – konfrontujemy się z nim otwarcie, nie zaś np. w perspektywie następnych dekad.   

Ostateczne końce i kuszące obietnice

Ostateczność prowadzi nas przeto do sytuacji paradoksalnych – wkraczamy w coincidentia oppositorum – obserwujemy w sobie oraz w narracjach społecznych zbliżenie przeciwstawnych sądów.  Epidemia, bezkompromisowy i groźny kryzys ma swoje dobre oblicze, m.in. obiecując daleko posunięte zmiany w organizacji pracy etatowej.  

Konieczność pracy zdalnej wyrwała bowiem ludzi z czeluści biur. Rozumiem tu czeluść jako limbus – stan wiecznego zawieszenia, uwięzienie w dziwnym miejscu, które upośledza emocje i petryfikuje osobowość. David Foster Wallace dobrze udokumentował to w „Bladym Królu” (wyd. sic!) , książce o amerykańskiej biurokracji, której tematem jest śmiertelna nuda. Biuro jest środowiskiem wampirycznym, wysysa witalność, zabija na raty, zaś uwolnienie ludzi od korporacyjnej pracy etatowej będzie potężnym czynnikiem zmiany społecznej.

Długotrwała epidemia wymusi na biznesie stworzenie funkcjonalnych sieci pracy zdalnej. Już teraz tysiące konsultantów Netfliksa pracuje w domach – za miesiąc ich praca zostanie wsparta przez zaawansowane rozwiązania technologiczne. Podobnych transformacji możemy spodziewać się w systemie edukacji oraz – na wstępnych poziomach diagnozy – w służbie zdrowia.  Jak poradzi sobie z tym wszystkim ogrom ludzi, którym nagle oddano czas i energię? Nawet, gdy muszą kisić się w domach, robią to w ramach nowego rozdania.

To nie wszystko, jeżeli chodzi o plusy i obietnice epidemii. Istotne jest jednak to, że w sferze publicznej praktycznie natychmiast pojawiły się analizy, które omawiają te plusy. Czas Epidemii prezentuje się obustronnie, zderzają się w nim lęki i nadzieje. Kiedy ostatnio były one tak blisko siebie? W przypadku globalnego ocieplenia niewielu zauważa, że rozstrojenie klimatu jest ceną za dobrobyt, w którym aktualnie żyje rekordowa ilość ludzi, włączając zarówno klasę średnią  jak i  tych wyciągniętych ze skrajnej nędzy. Tak samo plastik jest surowcem, który umożliwił masową produkcję dóbr trafiającą do masowego odbiorcy. Teraźniejszość jest zbudowana na plastiku, a przeniknięcie tego tworzywa do gleby, oceanów i krwioobiegu człowieka było nieuniknione.  Zmiany klimatyczne są skutkiem niemal stulecia rozwoju gospodarczego – ów proces  przyczynowo-skutkowy został rozłożony w czasie i objął pokolenia.

W przypadku epidemii proces przyczynowo-skutkowy uległ „sprężeniu”; plusy i minusy, nadzieje i lęki spotykają się w aktualnym teraz, w którym mieści się wiele Przyszłości antycypowanych przez liczne analizy. Jedyną realną Przeszłością są przecież prognozy na jej temat.

Myślenie mityczne w czasach Zarazy

Ostateczność nie jest niczym konkretnym; to raczej atmosfera, która przenika sposób mówienia i myślenia o świecie. Mitologie świata są natomiast poetyką tej ostateczności. W przedchrześcijańskich kulturach oralnych, mity nie były utożsamiane z „prawdą” jak ma to miejsce w mitologii katolickiej. Mity nie były umiejscowione w czasie, nie dotyczyły „ludzi, którzy naprawdę żyli”. Katoliccy teologowie, odkrywając zbieżności w mitach antycznych i chrześcijańskich doszli do wniosku, że to właśnie w narodzeniu Chrystusa i późniejszych wypadkach mitologia „wypełniła się” – czyli zmaterializowała w czasie. Przeczy to jednak odwiecznej naturze mitów; są one niewydarzalne, dlatego mieszkają poza prawdą i fałszem. Mit nigdy się nie wypełnił, ani w przeszłości ani w przyszłości – to raczej pewien wzorzec, który odzwierciedla się w Losie, nadając mu regularność.

Mity wskazują także jak przeżywać emocje na wysokim poziomie intensywności – i chodzi tutaj o wszystkie emocje. Tak naprawdę strach czy gniew nie są negatywne same z siebie; szkodliwy może być natomiast sposób ich ekspresji oraz przedmiot; kiedy strach gubi się w bezładzie, przepoczwarza w panikę, zniekształca przez teorie spiskowe i tak dalej.  Kiedy mamy do czynienia z masową paniką lub strachem powstaje odrębne zjawisko, społeczny Moloch, mutant strachu.

Z kolei mityczne regularności są jakby torami, w których strach prowadzi do przesilenia i zrozumienia.  Przykładowo podczas Wielkiego Tygodnia strachowi o Golgotę towarzyszy wiedza o zmartchwystaniu; katolicy boją się o życie Chrystusa, jest to częścią przeżywanego misterium, które obejmuje także późniejsze wypadki i pokonanie śmierci. W podobny sposób starożytni Grecy przeżywali przygody swoich herosów; budowanie strachu prowadziło do katharsis dzięki mitycznej strukturze opowieści.

“Rekonstruując plagową symbolikę, szukając jej kontekstów i ukrytych, często uderzająco antynomicznych sensów możemy odczytać uniwersalny mit, który doskonale przechowuje archaiczny, a jednocześnie żywy po dziś dzień sakralny rdzeń przeżycia plagi”

(Sznajderman M., Zaraza: mitologia dżumy, cholery i AIDS )

Poszukując matrycy przeżywania plagi, niektórzy wstępują w typowy, chrześcijański millenaryzm: apokalipsa – poprzez destrukcję –  prowadzi do raju. Skoro ład społeczny ostatnich dziesięcioleci właśnie umiera, możemy mieć nadzieję na lepszy świat, który nadejdzie. Możemy także widzieć najbliższą przyszłość jako swoiste Ragnarök – wielką walkę sił, rozłożony w czasie dramat, w którym zmierzymy się z kryzysem.

To właśnie w takiej wizji Wielkiej Rozprawy rodzą się teorie spiskowe, a media społecznościowe stają się platformą dla paranoicznych wieszczów. Podziemie sfery publicznej – wysypisko chemitrailsów, płaskoziemstwa i Jaszczurczych Rządów Światowych – to swoista „Podsieć”, gdzie rozwijają się pomysły wykluczone ze sfery publicznej. Parę lat wcześniej takie podziemie wylało się z Internetu w postaci ruchu alt-right, prowadząc m.in. do zwycięstwa Donalda Trumpa. Jakie utajone rewolucje drzemią obecnie w grupach i forach dyskusyjnych?