Medytacja “mindfulness” i większość Zachodnich “duchowości” ma coraz mniej wspólnego z dharmami medytacyjnymi powstałymi w Azji. W cyklu “Krótka Historia Uważności” przeczytasz, jak potężną konwersje przeszła medytacja kiedy została spopularyzowana i skomercjalizowana na Zachodzie. Poniższy artykuł poświęcony jest szkodliwemu rozumieniu pop-medytacji jako “wyłączaniu myślenia”.
Mindfulness: pomaga na wszystko, pochodzi znikąd
W marketingowych tekstach nt. mindfulness odnajdujemy sprzeczne hasła: naukowość, mistyczność, terapeutyczność – wszystko to jakoś mieści się w tej koncepcji, przedstawianej jako cudowne i proste remedium. Poczynając od D. T. Suzukiego, mindfulness ukazywane jest jako uniwersalna technika, a nawet “rdzeń wszystkich religii” która zarazem pasuje do wszystkiego. Nie przeczy to wiązania mindfulness z tradycjami orientalnymi, przy podkreśleniu niezależności.
W rzeczywistości mindfulness jest produktem powstałym w konkretnych czasach. Ma także swoje ograniczenia kulturowe (świecki, liberalny ład USA i Europy Zachodniej) oraz czasowe (schyłek XX wieku i początek XXI, koniec II wojny światowej). Okres charakteryzuje swoiste zaćmienie; odrzucenie przeszłości i tworzenie bezczasowych lub “nowych” tworów. Mindfulness jest jednym z nich i jest to twór szczególny, obejmuje bowiem “całe życie” oraz intymność emocji, uczuć, wrażliwość i tak dalej.
Mindfulness miał być także kompromisem, w którym technika zostaje oddzielona od “zacofanego” religijnego systemu nakazów i zakazów. To oddzielenie – wyjęcie medytacji z tradycyjnego kontekstu w którym powstała i przerzucenie jej w racjonalistyczny i mierzony badaniami ilościowymi świat świeckiego liberalizmu – było operacją na otwartym sercu, dzięki której powstał produkt zwany “mindfulness”. Mówimy więc o “narodzinach uważności”, po których natychmiast przedstawiono ją jako bezczasową i odwieczną, czyli poddano naturalizacji.
Ten projekt trwał dobre parę dekad i uważam, że zakończył się porażką. Nie da się jednak spojrzeć na “uważność” uczciwie, dopóki nie odczaruje się jej z aury, którą ją oświetlono. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu ludzi “uważność” jest swoistą kotwicą egzystencjalną, do której wciąż powracają i upatrują nadziei na poprawę swojego losu (czy np “obniżenie stresu”). Dla innych zaś jest to po prostu sposób zarobkowania. Skoro powstały instytuty, fundacje i kursy, istnieje także status quo i wiara w skuteczność metody. Nie chodzi wyłącznie o skuteczność; chodzi o wiarę w obecny kształt “uważności”, który jest przedstawiany jako coś naturalnego, oczywistego, obiektywnego. I właśnie to czyni sam projekt pokrętnym, a być może także szkodliwym.
“Uważność” jest coraz głębiej “zakodowana” w myśleniu potocznym i wielokrotnie była przedstawiana jako “eliksir na wszystkie problemy”. Po prostu obserwuj, po prostu bądź tu i teraz…po prostu bądź uważna. I to wystarczy. Taki uproszczony dyskurs może wytwarzać mnóstwo stłumień i pokłady ukrytej, wewnętrznej agresji skierowanej na to, co jest wskazywane jako złe.
Dlaczego myślenie jest złe?
Popularyzacja mindfulness oznacza zalanie Internetu pseudo-psychologicznymi treściami, które drastycznie upraszczają złożoność funkcjonowania ludzkiej percepcji będącego wypadkową osobowości, woli i środowiska działania. Oczywiście dzieje się tak ze wszystkim co trafia na łamy plotkarskich stron i do “telewizji śniadaniowej” jednak medytacja jest czynnością tak newralgiczną, że streszczenie jej w “fajny” i sprzedażowy sposób może pogrążyć temat.
W mindfulness, medytacja definiowana jest jako “celowe skierowanie uwagi na to, co doznaje się w danej chwili”. Nie mówiąc o fundamentalnie błędnym rozdzieleniu “uwagi” od “danej chwili” sprzecznego z wiedzą neuropsychologiczną, takim zaleceniom zawsze towarzyszy negatywne, choć często zakamuflowane, zwartościowanie myślenia oraz emocji.
Myślenie przedstawiane jest jako przeszkoda, której usunięcie pozwala np. na “pełne doświadczanie chwili obecnej”. Taki pogląd jest odzwierciedleniem wczesnych etapów treningu medytacyjnego, w których praktykujący dopiero sieje nasiona dojrzałości. W kolejnych etapach praktyki treść doświadczenia zostaje bowiem zintegrowana w nowej strukturze funkcjonowania percepcji. Innymi słowy, potrzebujemy dystansu od myśli na jakiś czas – nie jest to jednak sytuacja ostateczna.
Mindfulness sprzedawany jest także jako “wyzwolenie od filtru ukształtowanych wcześniej poglądów”. Podobne założenia są fałszywe. Filtry poznawcze są osadzone znacznie głębiej niż w “myśleniu” pojawiającym się na powierzchni umysłu. Nie znikną one, gdy przestaniemy myśleć. Nadal będą brały udział w naszym doświadczeniu.
“Myślenie” jest także wielokrotnie wskazywane jako sprawca problemów, stresu, lęków i depresji, np:
“Człowiek w swoim życiu często tkwi w tym, co było, minęło, roztrząsa niepomyślne wydarzenia z przeszłości lub wybiega w przyszłość, zamartwiając się o nią. W ten sposób zupełnie zapomina o teraźniejszości, a dodatkowo dochodzi do zaburzenia wewnętrznej równowagi emocjonalnej, a co za tym idzie – do rozwoju zaburzeń lękowych, a nawet depresyjnych. Aby temu zapobiec, należy wprowadzić umysł w stan najwyższego skupienia.” – ŹRÓDŁO
Jest to symptomatyczne dla dyskursu “uważnościowego” rozumowanie, powielane w dziesiątkach postów i w podpisach motywujących obrazków. Rzadko kiedy dochodzi do sprecyzowania, czym jest to “złe myślenie” – a rozmyte granice przy takich zaleceniach tworzą ryzyko tłumienia i cenzurowania siebie. Pseudo-mistyczne frazy uniemożliwiają tu wnikliwą analizę; “po prostu nie myśl, to myślenie wytwarza problem”.
W rzeczywistości, martwienie się i odklejenie od teraźniejszości jest raczej SKUTKIEM problemów, niż ich przyczyną. Identyfikowanie przyczyn zaburzeń lękowych i depresyjnych z powierzchownym procesem “myślenia” tworzy zniekształcone wyobrażenia zarówno na temat zdrowia, jak i zaburzeń psychicznych. Czym właściwie jest to “myślenie”? W nauczaniu buddyjskim przeczytamy o tzw. papañca czyli konceptualnym nawarstwianiu. Jest to “rodzaj myślenia, który wywołuje konflikt”, a także myślenie zafiksowane na “Tobie jako podmiocie”. Innymi słowy papañca nie fiksuje się na przeszłości i przyszłości, ale na podmiocie/ego w przyszłości i przeszłości. Myślenie o sobie w taki sposób – niezależnie od tematu – pęta i zacieśnia umysł.
Popularniejszy w Azji termin xinyuan – czyli małpi umysł – opisywany jest jako zaburzony, niespokojny, kapryśny, niestały, zmieszany i niezdecydowany stan świadomości. Nauki dotyczące papañca i xinyuan są dalekie od ogólników powielanych w mindfulnessowych artykułach. Nie ukazują także papañsy jako wroga dobrego samopoczucia. W Sabbāsava Sutta możemy za to przeczytać jak powstaje papañsa.
Jeżeli myślenie zafiksowane na “ja” jest przeszkodą w doświadczaniu, to jaki ma sens praktykowanie medytacji na hiper-indywidualistycznym i zatomizowanym Zachodzie?
Refleksja jest tutaj dosyć jasna: mindfulness łagodzi i uśmierza nie tylko stresy i napięcia wynikające z chorób cywilizacyjnych, ale także dyskomfort życiowy, którego przyczyny są fundamentami liberalnego, świeckiego Zachodu.
Zmiękczenie Ja w My
Medytacji nie da się praktykować wyłącznie samemu. Jednym ze sposobów na złagodzenie atomizacji, która wpływa na generowanie papañsy jest zaangażowanie się w jakąś praktykę grupową. Pisaliśmy już o tym tutaj:
W skrócie: “medytacja” praktykowana podczas kursów raczej cementuje indywidualizm praktykującego, zamiast łagodzić go w ramach długotrwałej i opartej na poświęceniu wspólnoty. Kursant czy uczestnik to konsument, który kupuje usługę i oczekuje określonego rezultatu. W Ortopraksie rekomendujemy “uspołecznienie” swojej praktyki w ramach wybranej tradycji. Natomiast kursy i spotkania mindfulnessowe są raczej surogatem wspólnoty medytujących.
Podsumowanie: Uważne spojrzenie na “Uważność”
Znakomicie zdaję sobie sprawę z faktu, że koncepcja uważności była wielokrotnie przerabiana, rozwijana i opracowywana. Nie chodzi mi jednak o intelektualne doprecyzowanie, tylko o to, co zapada w pamięć i staje się elementem potocznego poglądu. Chodzi o heurystyczne składniki koncepcji uważności, które na których nadbudowane są zawiłe, afirmatywne elaboracje i naukowe “dowody”.
To właśnie te fundamenty są widoczne w prostych, spontanicznych wypowiedziach adeptów i instruktorów “mindfulness”. Poszukując ich, możemy ujrzeć pierwotny kształt tego potężnego przedsięwzięcia jakim było przeszczepienie medytacji z jednej cywilizacji do drugiej. W 2019 roku, kiedy dotychczasowe “oczywistości” liberalnego ładu powoli walą się w gruzy, warto spojrzeć na Uważność jako na projekt urodzony z konkretnych czasów i mentalności.
Dzięki temu możemy zobaczyć zaskakujące, a nieraz bolesne ograniczenia “totalnej uważności”, przede wszystkim w praktyce życiowej. Uważność ma być przede wszystkim praktykowana, jest to aktywność etyczna, która w założeniu ma “zredukować stres”, “uwolnić od myśli” ,”przepracować problemy” a także – pod pewnymi warunkami – “otworzyć na smak oświecenia” (tutaj wkraczamy już na szarą strefę gdzie świecki mindfulness spotyka się z orientalną mistyką).
Jakie zatem skutki przyniesie nam praktyka tak okrojonej i specyficznie rozumianej medytacji? Czy mindfulness może być szkodliwy dla zdrowia psychicznego lub temperamentu emocjonalnego? Gdzie zaprowadzi nas taka wizja praktyki? Czym naprawdę jest “redukcja stresu”? W cyklu Krótka Historia Uważności chcemy podjąć próbę odpowiedzi na te pytania; uczciwie i krytycznie, lecz bez krytykanctwa. Naszą intencją jest zaproponowanie takiej wizji praktyki medytacyjnej, która zerwie ze złymi pomysłami, które nie sprawdziły się na Zachodzie przez ostatnie lata…i będzie próbą pomyślnej transmisji kulturowej medytacji ze Wschodu na Zachód.
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów cząstkowych w kategorii “Krótka Historia Uważności”.
POLECANE ŹRÓDŁA: