Większość artykułów na temat medytacji stara się przekonać czytelnika dlaczego warto ją praktykować. W tekście poniżej zajmiemy się samą dynamiką praktyki; co naprawdę dzieje się, kiedy siedzisz na poduszce? Czy można opisać ten proces tak, aby ujrzeć go nakierowanym, wewnętrznym okiem? Wreszcie, co można odkryć podczas medytacji?
Podstawowym nieporozumieniem na temat medytacji są słynne, hasłowe frazy o “utrzymywaniu uważności” i “nie myśleniu”. Musimy rozprawić się z tymi kliszami aby odgruzować przestrzeń, w której rozwija się praktyka. Marketingowe wabiki mogą na moment zahaczyć uwagę, moim zdaniem jednak utrudniają długofalowy proces. Głównym problemem haseł promujących medytację jest zagracanie przestrzeni doświadczenia. Wynika to z prób “wyjaśnienia” i “przekonania” do medytacji. Przypomina to broszury reklamowe odległych krajów: “Odkryj tajemniczy Egipt!” “Zwiedź egzotyczne wyspy, spotkaj umięśnionych Maorysów!” Zamiast takich podchodów, spróbujmy OPISAĆ medytacyjną dynamikę. Odkryjemy w niej kosmos doznań i przeżyć.
Jak możemy opisać medytację?
Przede wszystkim, zapomnij o dążeniu do jakiegokolwiek stanu; medytacja jest procesem odświeżania percepcji. Takie odświeżanie przytrafi się paręnaście razy podczas jednej z sesji. Odświeżanie, aktualizowanie, otrząsanie się. Czy zauważyłaś kiedyś, że jeżeli patrzysz nieruchomo w jeden punkt to coś dziwnego zaczyna dziać się ze wzrokiem? Właśnie wtedy umysł potrzebuje zmiany; mikro-zwrotu, który orzeźwi percepcję. Nasze umysły przyzwyczajone są do nieustannego odświeżania witryn internetowych; te zmiany stymulują nas i zatrzymują na dłużej przy ekranie monitora lub smartfona. Inne – Inne – Inne, o… Inne (to później) – Inne, Inne. Immersja, czyli zanurzenie się w doświadczeniu możliwe jest dzięki regularnym zwrotom. Wyjątkiem od tego skakania jest głębokie wsiąknięcie w oglądany film lub grę komputerową. Wtedy osiągamy stan flow, gdzie “struna percepcji” jest optymalnie napięta i możemy utrzymać uwagę dłużej.
Podczas medytacji obserwujemy zarówno przeskakiwanie, które Jacek Dukaj nazwał myśleniem staccato, jak i “wsiąknięcie”. Na to drugie jednak przyjdzie nam trochę poczekać.
Pierwsze sesje medytacyjne raczej pokażą nam działanie umysłu zamiast wprowadzić w jakiś stan. Umysł będzie zdziwiony brakiem obiektów, pomiędzy którymi może skakać. Właśnie dlatego potrzebujemy rytmu – regularnych odświeżeń, które dostroją się do dynamiki percepcji. W jednej minucie zmieści się nawet parę takich odświeżeń. Jednak w przeciwieństwie do chaotycznego surfowania po sieci, niezbędna jest regularność. Wypracowaniu tej regularności służy powtarzanie mantry, dostrojenie oddechu lub krążenie uwagą po ciele. Uszy, nos, gardło, mostek, brzuch, stopy.
Wariantem takiego krążenia jest tzw. Mała Orbita – ćwiczenie qigong, w którym zataczamy koło rozpoczynając od dolnej wargi, spływając uwagą w dół brzucha, a następnie prowadząc ją w górę po plecach aż do czubka głowy. Dzięki takiemu ćwiczeniu odnajdujemy angażującą dynamikę, na której możemy “jechać”. Wewnątrz tej dynamiki odkrywamy przytomność – subtelny, tajemniczy stan w którym orientujemy się w aktualnym momencie. Przytomność przydarza się kiedy umysł jest odpowiednio pobudzony; żywy, jednak nie przestymulowany.
Przytomny umysł zacznie dostrzegać coraz więcej intrygujących niuansów. Usłyszymy przejeżdżający samochód albo poczujemy anatomię ciała; w panoramie naszego doświadczenia zagoszczą detale i szczegóły, które uchwycimy zmysłami lub odczujemy w ciele. Przypominają one latające owady; widzimy je i zaraz ich nie ma! Ważne jest, aby umysł był większy od swoich gości; wówczas uwaga nie będzie gonić każdego odkrycia jak podniecony pies. Przytomny umysł jest polem, w którym dzieją się małe cuda. Sama przytomność także przychodzi i odchodzi. Nieuchronnie i neutralnie “wpadniemy” w różne myśli, emocje i wspomnienia – jest to częścią medytacyjnego rytmu. Zaakceptuj go zamiast wyrzucać sobie, że nie potrafisz “utrzymać uważności” – obserwuj rytm odnajdywania i gubienia, chwytania oraz puszczania – ów wieloosiowy proces jest właśnie dynamiką medytacji. To oczywiście tylko wierzchołek bogactwa, na które składa się funkcjonowanie ciała i percepcji. Świadomość nie mogłaby objąć wszystkiego. Jak powiedział Fernando Pessoa; gdyby serce zaczęło być świadome, przestałoby bić.
Powiedzmy sobie jasno: medytacja nie jest procesem “maksymalizacji świadomości”. Medytujący umysł jest zanurzony w nieświadomości, przyjemnie obmywany przez jej fale. Czasami umysł osunie się w półsen – okazuje się, że świadomość składa się z cieniutkich, przenikających się warstewek. Podczas praktyki przesycasz się przez nie; jeżeli medytujesz rano możesz odnaleźć minione niedawno sny “plumkające sobie” na horyzoncie umysłu. Odkryjesz także, jak bodźce z otoczenia pobudzają umysł na subtelnych poziomach; odległy śmiech uruchomi wspomnienie; zanim jednak je rozpoznasz, zdąży już zniknąć. Takie muskanie głębokich warstw umysłu jest cudem, którego doświadczymy wyłącznie podczas głębokiej medytacji czy np. w komorze deprywacji sensorycznej.
Relacja z bólem podczas medytacji
Oczywiście podczas praktyki nie spotkają Cię wyłącznie wrażenia subtelne i piękne jak promienie muskające powieki; pojawi się także mnóstwo bólu, dyskomfortu, męczącego myślenia i dotkliwych napięć zgromadzonych podczas dnia. Bardzo dobrze. Umysł raczej nie zwali na nas wszystkiego na raz (pomijając wyjątki związane z zaburzeniami psychicznymi); zaserwuje raczej bodziec o małej lub średniej intensywności, który potrwa parę chwil, a potem minie. Daje to nam bezcenną szansę wglądu w ból i dyskomfort bez natychmiastowej reakcji ucieczkowej. Możemy “rozejrzeć się” po bólu, zwiedzić nieprzyjemne wspomnienie czy dotknąć zapętlonej myśli. Wpłynie to na próg doświadczania; przebijemy się do subtelniejszych warstw dyskomfortu i odkryjemy kolejny raz, że umysł jest większy od swojej zawartości. Nie ma tragedii; z takimi bólami da się żyć, a jednocześnie nie trzeba ich spychać, tłumić, uśmierzać czy odeń uciekać – pozwalamy mu być. Nieraz takie dozwolenie prowadzi do olśniewających odkryć. Dojdziemy do świeżych, “ludzkich” wniosków – nie tyle refleksji czy morałów, co błyskawicznych wglądów – które mogą trwale zmienić naszą relację do dyskomfortu, zwiększyć tzw. rezyliencję, czyli sprężystość percepcji i odporność na ból, a także złagodzić mechanizmy ucieczkowe, które często są “zamiataniem pod dywan”.
Takie odkrycia potrafią wybić umysł z zapętlonej rutyny, zmienić tory myślenia i doznawania, co wpłynie na całą postrzeganą rzeczywistość – oświetli ją z nieco innej perspektywy. Ciekawość rozbudzona w ten sposób zasypie nas podarkami wysupływanymi ze zwyczajnych czynności; znajdziemy ciekawą barwę czerwieni, intrygujący dźwięk lub dziwną wymowę słowa (“szarla-ta-neria”) – innymi słowy umysł nabierze czułości i błyskotliwości. Takie wyczulenie się wynika z objęcia wszystkiego, co przychodzi – kiedy bowiem mocno filtrujemy nasze doświadczanie “wylewamy dziecko z kąpielą”. Percepcja jest subtelna i złożona, nie da się jej poszatkować na dobre-złe, przyjemne-nieprzyjemne – jeżeli to robimy, to po prostu tracimy więcej, niż zyskujemy.
Długotrwała medytacja pozwala odkręcić takie filtry dzięki rozwinięciu “całościowego spojrzenia”. Nie jest ono oparte na żadnej koncepcji, takiej jak współczucie, holizm czy uważność – po prostu rodzi się w nas, kiedy dobrze praktykujemy.