Masz dosyć życia w zagubieniu i otchłani wątpliwości? Wstydzisz się być decyzyjnym, a podjęte decyzje bez końca roztrząsasz w myślach? Egzystujesz pośród przytłaczającej wielości pełnej bezsensu? Czujesz, że ciągle dryfujesz, gdzieś pomiędzy przyjemnością a próżnią, nieogarem i nudą, “czymśtam” a “niczym”? I… myślisz, że właśnie “takie jest życie”? Mamy dobre wieści! Stan, który Ciebie nawiedza nazywa się postmodernizm i nie jest permanentny. Wiele wskazuje na to, że dobiega końca.
Myślę, że każdy czytelnik ma intuicję tego, o czym piszę. Nie każdy jednak rozpoznaje cechy i symptomy tak zwanego “postmodernizmu” tworzących “Doomera”, człowieka późnej nowoczesności. Zresztą, sama orientacja postmodernistyczna skutecznie przeciwdziała formułowaniu jasnych osądów.
W życiu codziennym, postmodernizm przejawia się w relatywizowaniu wszelkich pojęć i rozwiązań instytucjonalnych, puszczaniu cynicznego oka i odruchowym podkopywaniu zdeklarowanych światopoglądów przy pomocy ironii, krytyki i szyderstwa. Postmodernistyczny styl życia to także nieustanny dysonans decyzyjny maskowany ironią a także… rozwalanie każdej ciekawej dyskusji tekstami typu “wiesz, bywa różnie” albo “wszystko jest relatywne”.
Postawa modernistyczna przeniknęła także do duchowości. Jest ona mieszaniną teorii “gwiazd postmodernizmu” takich jak Derrida czy Foulcault oraz elementami filozofii orientalnych, np. buddyzmu zen czy hinduistyczych Upaniszad. Powstały “produkt” dorabia duchową otoczkę do podejrzliwości wobec wszelkich religijnych i tradycyjnych koncepcji, poprzestając na frazach typu: “prawdy nie da się ująć w słowa” czy “wystarczy po prostu być teraz”.
Niestety, często rezultat jest nijaki; medytacja i osobista duchowość stają się zamrożone w rozwoju i bezkształtne, zaś przyswajane nauki “nie wsiąkają” w człowieka. Tej blokadzie sprzyja niedosiężny cel, jakim jest oświecenie – przypisywanie sobie takiego osiągnięcia jest nie tylko paradoksem (“ego” nie może osiągnąć oświecenia), ale także społecznym faux pas. Duchowe dysputy zapętlające się do oskarżania siebie nawzajem “o przywiązanie do osądów” i sugerujące “uwolnienie od ego” to wymowne przykłady postmodernistyczych rozmów. Ego jest tutaj głównym podejrzanym, które oskarżane jest o każde “odstępstwo” od niewidzialnych, ale dość określonych reguł: nie osądzaj, nie zajmuj mocnego stanowiska, aby nie eskalować różnic zdań, ZAWSZE bądź miły, nawet jeżeli w środku czujesz inaczej. Rezultat? Potężna powtarzalność. Po blisko 10 latach zainteresowania medytacją nadal słyszę te same wypowiedzi.
Będąc zmęczonym tym klimatem myślowym ogromnie ciesze się z artykułu Bogusława Wajzera, który przeczytacie TUTAJ. W pigułce: tekst mówi o tym, że ludzie mają dość postmodernistycznego stylu życia, na który składa się podważanie i kwestionowanie wszystkiego bez pozytywnych wniosków, negatywne podejście do “Wielkich Narracji”, dysonans, rozstrzęsienie pomiędzy możliwościami, agresywna postawa do afirmatywnych twierdzeń, “totalitarny relatywizm” i co tam jeszcze. Taki klimat myślowy zdążył głęboko stopić się z naszym myśleniem o świecie. Na szczęście, czasy jego dominacji już dawno za nami: postmodernistyczna wizja świata nie jest ostateczna.
Wajzer – używając przykładu netfliksowego serialu Stranger Things – opowiada o tym, jak ludzie tęsknią za afirmatywnym przeżywaniem świata i odczuwają to jako “nostalgię”. Rozczarowani i permanentnie zagubieni w ponowoczesności, umysły zwracają się do dzieciństwa, lat 70, 80 i 90tych. Symbole tamtych czasów, muzyka i moda, stają się wehikułem do “cofnięcia w czasie”. Myślę, że ta potrzeba nostalgii sygnalizuje włąśnie zmęczenie postmodernizmem, jako domyślnym stanem życia.
Nostalgia za czasami “niewinnej młodości” to coś znacznie więcej niż odkurzanie starych zabawek. To kulturowy sygnał: możemy nie tylko uwolnić się od błędnego koła krytycyzmu, negacji i podejrzliwości, ale także zaadaptować w swoim życiu afirmatywne narracje, które proponują nam kompletny kosmos, w którym możemy marzyć i żyć.
Czy nie takie było życie w beztroskim dzieciństwie? Potrzeba wyboru i podążania za którąś z Wielkich Narracji jest także widoczna w ogromnym zmobilizowaniu politycznym po lewej i prawej stronie. Masowe zaangażowanie w ruchy ekologiczne ukazuje powszechny głód wartości; poszukiwania czegoś czego się broni, za czym się stoi. Z drugiej strony, świat ogląda bezprecedensowy powrót do wartości patriotycznych; zarówno w wydaniu regresywno-agresywnym jak i folklorystyczno-wspólnotowym. Oczywiście niektórzy demonizują wszelkie emocje związane z wspólnotami tradycyjnymi i narodowymi; jednak ta demonizacja odsyła nas z powrotem do postmodernistycznego tygielka!
Mem “Doomera” i jego kolejne odsłony są ekspresją pytań, jak wyjść z błędnego kółka kwestionowania wszystkiego – myślę, że mnóstwo ludzi jest udręczonych takim zapętleniem pomimo ironii, którą wciąż mają na ustach. Wydaje się, że odpowiedź leży w zaufaniu. A czemu ufać? Najpierw warto zaufać sobie, a co za tym idzie, nie negować i overthinkować do bólu każdej swojej myśli i decyzji. Nawet, kiedy człowiek “nie wie kim jest” (jak w buddyzmie zen) to nie jest skazany na chaos wątpliwości! Człowiek jednak nie stanie na samym sobie; każdy potrzebuje dodatkowej podpory. Dlatego następnie warto zaufać którejś z Wielkich Narracji – spójnym wizjom świata zawierającym sensy życia oraz motywacje i kierunki działań.
Postmodernizm poszatkował Wielkie Narracje na wirujące w próżni elementy, które rzekomo da się dowolnie poskładać. To jednak nieprawda. Kosmiczne frankensteiny (takie jak ruch New Age) okazały się krótkotrwałe i martwe w środku. Myślę, że światopoglądowe składaki nie dają długotrwałej mobilizacji do działania; skazują nas raczej na recykling idei, wciąż nowych, konsumowanych i kolejno wysysanych z przelotnej inspiracji. Co więcej, ponowoczesne światopoglądy zwykle mają charakter globalny i uniwersalny; dotyczą “wszystkich ludzi” albo “wszystkich istot” i opierają się na abstrakcjach, takich jak “Miłość”, “Świadomość”, które totalizują rozmowę i wypierają z niej konteksty, niuanse, wszystko to, co czyni rozmowę naprawdę interesującą. Nie będę odkrywczy, kiedy powiem: “No tak, każdy ma swoje zdanie” lub “…ale najważniejsza jest w tym wszystkim uważność i świadomość”.
Z kolei koherentne Wielkie Narracje; dynamiczne, ale także ponadczasowe kosmosy z ich granicami po prostu działają na człowieka inaczej. Także, czy to w stronę ekologiczną, czy seksualno-tożsamościową, czy narodową, czy tradycyjną – ludzie powracają do Narracji, uniwersalnych lub lokalnych. Towarzyszy temu zaostrzenie sporów i ogólna polaryzacja, ale to nie wszystko. To jest pierwszy etap fermentu, jakie będą następne?
Wierzę w to, że człowiek potrafi refleksyjnie kultywować którąś z Wielkich Narracji. Czyli: robić to bez polaryzacji i bez zawężenia refleksji. Istotne jest także, z czego składają się Wielkie Narracje? Czy możemy ujrzeć ich architekturę bez rozmontowywania ich? Wielka Narracja jest bowiem rozłożystą architekturą idei, które ewoluowały w czasie, tj. aktualizowały się, zachowując pewne fundamenty.
Być może też – co wymaga głębokiej rozwagi – pewne narracje są niekompletne i mają swoistą datę ważności; w końcu przestają być dobrymi “wehikułami” do życia, relacji z innymi i patrzenia na świat i przedawniają się.
Dla mnie, takimi narracjami są – niestety – katolicyzm oraz jego wysoce reaktywny wróg, czyli uogólniona postawa liberalno-lewicowa. Katolicyzm “zużył się” z wielu względów; jaskrawo dualistyczna struktura doktryny katolickiej jest konfliktogenna od początku swojego zaistnienia w historii: konflikty i sprzeczności nieuchronnie rodzą się w katoliku (jego umyśle, sercu, ciele) a także w jego relacjach z innymi. Jeżeli uczciwie przyjrzymy się chrześcijaństwu, widzimy sprzeczności i dziwne schematy emocjonalne (np. fiksacje na męczeństwie), które regularnie powtarzają się w chrześcijańskim kosmosie. Nie odrzucam przez to całej tradycji, studiuję ją już ponad dziesięć lat i spoglądam na nią kompletnie.
Sprawa wygląda podobnie z tzw. orientacją lewicową; jest ona niekompletna, ponieważ wywodzi się z krytyki, zanegowania i buntu (które są raczej etapem niż przystanią), zaś proponowane przez nią rozwiązania instytucjonalne progresywnie zmierzają co absurdu. Dzieckiem tej orientacji jest także sam postmodernizm. Zresztą – uwaga, tajemnica poliszynela! – lewica współdzieli z chrześcijaństwem MNÓSTWO postulatów, takich jak zrównanie ludzi oraz uniwersalizacja doktryny (dla wszystkich, dla każdego) oraz negacja zastanego porządku (u zarania chrześcijańska: porządek rzymsko-grecki, zaś u lewicy: chrześcijaństwo i “wyemanowany” zeń porządek gospodarczy). Zarówno chrześcijaństwo, jak i liczni adwersarze tej religii opierają się na progresywnym założeniu, że “później będzie lepiej, a kiedyś było gorzej”, niezależnie czy chodzi o Niebo, ponowne przyjście chrystusa, nastanie społeczeństwa bezklasowego czy bezpłciowego (w rozumieniu “przewalczenia” podziału na dwie płcie)
Przewlekła walka i polaryzacja tych dwóch narracji wróży jałowy i wyniszczający konflikt, zaś próby dystansowania się od niego – z braku alternatyw – tworzą nijaki i stroniący od konkluzji światopogląd, nabity wątpliwościami. Na szczęście człowiek, który zadba o szerokość (i wysokość!) horyzontów znajdzie coś innego poza zablokowanym konfliktem i nijakim relatywizmem.
Czy możemy zatem koegzystować ze sobą bez zgniłego kompromisu i bez udawania, że nie mamy światopoglądów? Zdolność do takiego współżycia bierze się po prostu z dojrzałego charakteru, który zdolny jest do recepcji i objęcia różnic. Wyznawany światopogląd nie może być reaktywny; czyli powstający wyłącznie w kontekście walki z innymi wizjami świata- musi być autochtoniczny, tj. samodzielny, wypróbowany i pomyślny w życiu, ukazujący życia bogactwo i piękno, mądrze przyjmujący koleje losu i oświetlający całą egzystencję w kontekście czegoś wyższego, Najwyższego; czy jest to Świętość, czy planeta Ziemia, czy przeobrażenie percepcji (buddyzm) czy coś jeszcze innego.